Tango
PROSTY CZŁOWIEK W AKCJI, Joanna Godlewska, Przegląd Powszechny nr 9, 01.09.1997
Świeżo otwarta Scena w Baraku Teatru Współczesnego istotnie mieści się w baraku, w którym dawniej byty rozmaite warsztaty. Teraz mamy tu sympatyczną salkę na sto osób, skromną lecz funkcjonalną i zarazem dyskretnie elegancką. Wiadomo skądinąd, że dyrektor Maciej Englert pragnie na tej nowej scence pokazywać przede wszystkim polską dramaturgię współczesną, szczególnie wartych uwagi autorów młodych, debiutantów. Życzyć należy, by materiału nie zabrakło zbyt szybko... Na razie jednak na inaugurację barakowego teatru Englert wyreżyserował "Tango" Mrożka, które - co przypomina każdy sprawozdawca prasowy - we Współczesnym 32 lata temu miało olśniewającą premierę, przygotowaną przez ówczesnego dyrektora, Erwina Axera. Englert postanowił zmierzyć się z ową legendą powojennego teatru polskiego i udało mu się wyjść z tej próby więcej niż z honorem. Stworzył spektakl znakomity. Englert nie tylko nie ingerował w tekst dramatu, ale posłusznie stosował się do didaskaliów, do sugestii Mrożka dotyczących scenografii, kostiumów, układów scenicznych - i wierność autorowi szczodrze mu się opłaciła.
Muszę tu przy okazji poruszyć pewną sprawę; mianowicie Englert, chwalony przeważnie przez prasę za tę wierność, doczekał się jednak także paru nieco protekcjonalnych sformułowań, mówiących o reżyserii niewidzialnej. Niektórzy recenzenci bowiem, zdradzając swoją ignorancję dotyczącą istoty pracy teatralnej, za "niewidzialną" uznają reżyserię klasycznego typu, skupioną na tworzonym dziele, nie eksponującą reżysera, nie popisującą się sobą; krótko mówiąc, reżyserię bez efektownych fajerwerków (nie znaczy to, że nie doceniam osiągnięć reżyserii "widzialnej"). A przecież jeśli spektakl ma starannie wyliczone rytmy i nastroje, jeśli imponuje maestrią zawodową, jeśli każda rola to kreacja znakomita, obmyślona w najdrobniejszym szczególe - a tak właśnie jest w przypadku "Tanga" - to jak, na Boga, można mówić z mentorskim grymasem o niewidzialnej reżyserii?! Aktorsko premiera ta jest po prostu olśniewająca, dawno nie było w Warszawie przedstawienia tak zagranego. Zbigniew Zapasiewicz w roli Stomila, podstarzałego awangardzisty, uczesanego w obowiązujący tę formację kucyk, jest nieprzytomnie śmieszny i żałosny zarazem, umie pogodzić groteskowość postaci z jej wzruszającym chwilami człowieczeństwem. Żona Stomila, Eleonora, grana przez Martę Lipińską, to zagubiona nieco kobietka, swoimi przemowami i zachowaniem karykaturująca i tak karykaturalne "nowoczesne" idee męża; niespodziewanie poruszająca staje się w scenie, w której po ludzku, bez maski, rozmawia z Alą, narzeczoną syna, czyli Artura.
Wiesław Michnikowski (w Axerowskim przedstawieniu grał Artura) w roli Wuja Eugeniusza buduje komiczną, dość odpychającą figurę, usiłującą bez rezultatu pogodzić poczucie własnej godności z bezwstydnym płaszczeniem się przed każdym, kto akurat jest górą. Babcia Danuty Szaflarskiej jest zabawną, zadziorną staruszką, dla której w życiu liczy się jedynie rozrywka. Krzysztof Kowalewski jako Edek konstruuje postać chama, by tak rzec, modelowego; w postaci tej głupota łączy się z cwaniactwem, strach przed silniejszym z pogardą dla słabszych. Dwójce młodych, Piotrowi Adamczykowi (Artur) i Ewie Gawryluk (Ala), nie potrzeba przy ocenie żadnej taryfy ulgowej, naprawdę dorównują swoim starszym kolegom. Artur, poszukiwacz zasad w popękanym świecie, jest jednocześnie figurą jednostkową, indywidualną, i symboliczną, budzącą politowanie, współczucie, przestrach. Ewa Gawryluk stworzyła rolę bardzo ciekawą, nasyciła postać Ali prawdą nieszczęśliwego uczucia, cynizm natomiast, który zazwyczaj dominował w tej roli w innych inscenizacjach, został wzięty w cudzysłów; jej Ala udaje jedynie nonszalancję wobec życia. Spektakl jest niesłychanie komiczny, ale nie przeradza się ani przez moment w błazenadę, zamazującą zawarte w tekście treści istotne. Jakie to treści? O czym jest dzisiaj "Tango"? Trzydzieści lat temu było pewnie o tym, co już się stało i o przyszłości najbliższej. Było diagnozą, opisem istniejącego stanu rzeczy i tego, co nieuchronnie musi nastąpić. Artur zaprowadził swoje porządki, zwycięstwo Edka wisiało w powietrzu. Widzowi z roku 1997 "Tango" zdaje się raczej przypomnieniem, pełniącym funkcję przestrogi. Są tacy, którzy nie mogą wytrzymać "nago na wietrze historii", którzy bez osłony idei kurczą się ze strachu, tracą poczucie własnej tożsamości. I nie umieją wierzyć w samotności, pojedynczo - muszą znaleźć się w towarzystwie, najlepiej jak najliczniejszym. Jeśli inni nie chcą się przyłączyć do ich wspólnoty, angażują Edka, w bezmyślności swojej stwarzając Golema, nad którym nie będą umieli zapanować. Najboleśniejsze wydało mi się w tym przedstawieniu chyba szyderstwo, wymierzone w inteligentów, których niczego nie nauczyły doświadczenia historyczne; którzy nadal starannie pielęgnują swoje złudzenia wobec chama. Nie bez kozery Edek jest postacią tak wyrazistą, tak dosadnie opisaną.
Żeby móc się bronić, żeby potrzebę tej obrony pojąć, trzeba chama nazwać chamem; trzeba zrezygnować z eufemizmów. Edek nie jest "prostym człowiekiem", jest spotworniałym jamochłonem, pragnącym połknąć świat. Jamochłonem, który poza potrzebami biologicznymi ma jedno tylko jeszcze pragnienie: pragnienie władzy. Mrożek, od zawsze pełen obsesyjnego niemal strachu przed tym gatunkiem społecznym, ogłasza w "Tangu" alarm. Nie wolno przestać mieć się na baczności. Zwycięstwo Edka to przecież nie tylko efekt poczynań Artura; to także rezultat ślepoty i naiwnej egzaltacji Stomilów. Jakież to niedemokratyczne, prawda? - mówić, że są figury, które muszą wchodzić tylko od kuchni i którym drogę na salony powinien zagrodzić instynkt samozachowawczy właściciela mieszkania. Mrożek właśnie wygłasza poglądy bardzo niedemokratyczne, na które nasi dzisiejsi Stomilowie reagują z niesmakiem. Ale to pewnie w dużej mierze dzięki takim jak Mrożek "Tango" wydaje się dzisiejszej widowni jedynie ostrzeżeniem, nie zaś raportem z rzeczywistości.