Tango
CZUŁA IRONIA, Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita nr 14, 19.06.1997
Zbigniew Raszewski wspominał w swoim „Raptularzu”, jak to pewien Fin dostrzegł historyczną ciągłość w polskich dramatach. Według niego „Kordiana" Słowackiego z „Tangiem" Mrożka łączy coś, co określił mianem „czułej ironii". Wprawdzie „Tango” miało swoją prapremierę w 1965 r. w Belgradzie, ale w tym samym roku— notabene roku 200-lecia polskiej sceny narodowej — pojawiło się aż sześć premier krajowych sztuki Mrożka. 5 czerwca w Bydgoszczy (reż. Teresa Żukowska), 7 lipca w Warszawie (Teatr Współczesny, reż. Erwin Axer)
i, od nowego sezonu, w Poznaniu (Teatr Polski, reż. Marek Okopiński), Gdańsku (Teatr Wybrzeże, reż. Piotr Paradowski), Krakowie (Stary Teatr, reż. Jerzy Jarocki), Łodzi (Teatr Powszechny, reż. Roman Sykała).
Po 32 latach od premiery reżyser Maciej Englert przeniósł „Tango" Mrożka na nowo otwartą Scenę w Baraku warszawskiego Teatru Współczesnego. Oglądając to przedstawienie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ironia „Tanga”
od niedawna stała się jakby czulsza. Jakkolwiek Mrożek nie pisał sztuki „zaangażowanej" — wręcz przeciwnie zdrowo sobie dworował z wyświechtanych publicystycznych zwrotów: „nowoczesności” czy też „postępowości” to jednak życie pod batem odgórnie narzuconej polityki przydawało jego tekstowi, aż do końca lat 80., autentycznej drapieżności. Dziś dzieło Sławomira Mrożka odczytujemy jako niezwykle przenikliwą satyrę na totalitarną rzeczywistość.
Nie miniemy się z prawdą jeśli „Tango" Mrożka określimy jako studium tyranii. Jest to bowiem dramat o przepoczwarzaniu się młodego człowieka, nieopierzonego idealisty Artura, w twardego egzekutora praw, które sam wykoncypował, uznał za niepodważalne i jedyne słuszne. Przy okazji autor rozprawia się z właściwą inteligencji postawą asekurancką, z artystyczną jałowością wiecznego eksperymentatorstwa odcinającego się od tradycyjnych wartości oraz z nieuniknionymi wyrokami chwili (oczywiście historycznej),
która skazuje wszystkich na „autentyzm” obcowania z bujnie rozpanoszonym niechlujstwem, bylejakością i dyktatem ćwierćinteligentów - powszechnie utożsamianym z tzw. demokratyzacją codziennego życia.
Chociaż nieubłagane wyroki historii odebrały sztuce jej kontekst aluzyjno-polityczny, nadal ogląda się ją z pewnego rodzaju sentymentem. Wciąż bowiem pozostaje „Tango” wnikliwą i piekielnie inteligentną diagnozą stanu dusz ludzkich okresu zniewolenia.
Na szczęście dyrektor Maciej Englert ma w swoim teatrze wykonawców,
którzy dobrze znanym kwestiom dialogowym potrafią nadać świeże brzmienie - wzbogacić je o nowy ton. Wyraziście zespołowa gra nie pozwala na szczególne wyróżnienie kogokolwiek z aktorskiego grona. Z pewnością pamiętać będę do kresu życia brawurowe wejście Zbigniewa Zapasiewicza jako Stomila—z siwymi włosami spiętymi w kitkę, kolczykami w uchu, w rozpiętej do pasa piżamie koloru bordo. Krzysztof Kowalewski okazał się niezrównanym Edkiem. Stworzył postać tyleż sympatyczną, co odstręczającą; tyleż prostaka, co osobnika, który niejedno już w życiu widział i „swoje wie". Babcia Danuty Szaflarskiej, Wuj Eugeniusz Wiesława Michnikowskiego, Eleonora Marty Lipińskiej dopełniają obrazu aktorskich kreacji spektaklu. Nie byłoby go jednak bez postaci Artura. W tej roli - Piotr Adamczyk. Moim zdaniem stanął na wysokości zadania. Nie odstawał od tuzów Współczesnego, jakkolwiek trafiały mu się warsztatowe potknięcia (dykcja).
Teatr Współczesny ma w swoim dorobku legendarną już warszawską premierę „Tanga” z Michnikowskim-Arturem, Czechowiczem-Edkiem, Fijewskim-Eugeniuszem, Ludwiżanką-Babcią, Pawlikowskim-Stomilem. Dla pokolenia wchodzącego dziś w dorosłe życie „Tangiem", które zapisze się w pamięci, może okazać się inscenizacja Macieja Englerta.