Proces
Takiego Procesu jeszcze nie było, Magdalena Talik, Kulturaonline.pl, 20.04.2008
Maciej Englert nie eksperymentował z "Procesem" Franza Kafki. Nie oznacza to, że na scenie oglądamy lekturę skażoną szkolnymi interpretacjami - to pełna napięcia opowieść o człowieku skazanym na egzystencję, której nie chce. Z doskonałą rolą Borysa Szyca. "Proces" to najnowsza premiera warszawskiego Teatru Współczesnego. Reżyserowany przez Macieja Englerta spektakl jest pasjonujący, bo reżyser przeczytał Kafkę tak, jakby robił to po raz pierwszy w życiu, dzieląc się swoim świeżym spojrzeniem z widzem. Oglądając historię Józefa K. czujemy się wyzwoleni z uciążliwej konieczności doszukiwania się we wszystkich scenach drugiego dna i podwójnych znaczeń. Dzięki zabiegom Englerta wchodzimy w surrealistyczny kafkowski świat ciemnych ulic, zakamarków i obsesji głównego bohatera tak naturalnie, jakbyśmy sami byli częścią tego świata. I istotnie tak jest, bo sytuacje, których świadkiem staje się Józef K. (rewelacyjny Borys Szyc) niewiele różnią się od naszej szarej codzienności. Dlatego publiczność reaguje żywo, kiedy Józef spotyka kupca Blocka (wyważony Janusz Michałowski), który najął do swojej obrony kilku adwokatów i mimo to jego sprawa nie posuwa się do przodu albo uśmiecha się kwaśno podczas perory adwokata Hulda (świetny Piotr Garlicki), pana życia i śmierci oskarżonych. Doskonale zaprojektował też reżyser sceny z życia prywatnego Józefa K. - zwłaszcza wątek jego gospodyni Pani Grubach, która w mistrzowskiej interpretacji Stanisławy Celińskiej wydaje się być zarazem strażniczką domowego ogniska, jak i chcącą uniknąć kłopotów kobietą. Intrygująca jest galeria postaci młodych kobiet w życiu bohatera - dekadencka Panna Burstner (Agnieszka Judycka) czy Leni, usługująca Huldowi pielęgniarka (Katarzyna Dąbrowska), która zafascynuje Józefa K. Tajemnicza, ascetyczna, zwłaszcza kiedy wyłania się z ciemności z lampą naftową w ręku w skromnej sukni, by zaraz zamienić się w ponętną kusicielkę. Ale to na Borysie Szycu opiera się cały spektakl Englerta. Jego bohater jest od początku antypatyczny, drażniący, wiecznie skłócony ze światem i neurotyczny. Trudno mu współczuć, czasem staje się pośmiewiskiem. Ale śmiech zamiera nam na ustach, kiedy zostaje sam, by w końcu zginąć z rąk oprawców na scenie przykrytej białym całunem i z obnażoną klatką piersiową. Wstrząsające wrażenie robi zresztą moment, kiedy mordercy szukając dogodnej "pozy" w jakiej mogliby go zgładzić formują jego ciało na wzór słynnej rzeźby "Myśliciel" Rodina i nie przekonani rezygnują z takiego rozwiązania. Józef K. nie zginie jak filozof. Umrze jak pies.