Mieszczanin szlachcicem
Barbara Osterloff, Teatr nr 1/3, 2000
O Mieszczaninie mawia się, że bliższy jest farsie niż komedii. Ale we Współczesnym ma ta sztuka wszelkie cechy dobrej komedii. Co oznacza przede wszystkim , rzecz obecnie niemodną, czyli - gust i smak. Cienia przejaskrawienia czy szarży nie ma w popisowej, wielkiej roli Pana Jourdain, którego gra Krzysztof Kowalewski. Jego pan Jourdain nie jest - Boże broń - jakimś pajacowatym nuworyszem, który błaznuje przy lada okazji. To ktoś absolutnie serio, kto ma "swój" rozum, a nawet jakąś poczciwość budzącą sympatię . Jednak brak mu kulturowego zaplecza, a majątku ma w nadmiarze; stąd wnosi, że wszystko da się przeliczyć na pieniądz i pieniądz może wszystko. A jednak boi się ośmieszenia, jest jakiś lęk w jego zachowaniach i słowach, dopiero z biegiem akcji rozzuchwali się na dobre. Uznanie klasą komizmu budzą też pozostałe role. Pani Jourdain Marty Lipińskiej jest o niebo rozsądniejsza od swojego męża i nie daje sobą rządzić. Fertyczna Michasia Olgi Sawickiej to sługa absolutnie zadomowiona i tak spoufalona, że chwilami bezczelna, jednak nigdy wulgarna. A ścichapęk Krawiec Bronisława Pawlika, który drobnym zabiegiem, odwróceniem wzoru materiału, wystawia na dudka swojego klienta? Walorem tego przedstawienia jest też kultura słowa, z przyjemnością słucha się świetnie mówionej Molierowskiej frazy.