Proces
Józef K. - wyjście z cienia, Tomasz Miłkowski, Przegląd, 18.05.2008
Cały czas scena tonie w mroku, rozświetlana mdłym światłem lamp naftowych lub przyćmionych reflektorów. Józef K. błądzi w klaustrofobicznym labiryncie przesuwających się ścian, bywa uwięziony wśród rozwieszanych prześcieradeł albo miota się w łożu sądowego malarza. Początkowo zirytowany, potem gniewny, wreszcie osaczony i osamotniony znikąd nie uzyskuje pomocy. Ginie przed drzwiami prawa. Jak pies. Wcześniej usłyszy ujadanie psów, o złowieszczej tonacji. Czy wtedy już wie? Możliwe, że przeczuwa. Nie wie jednak, że zginie w pełni światła, że w godzinie śmierci wydobędzie się z mroku, a jego oprawcy jak para cyrkowych iluzjonistów poprowadzą go na rytualną rzeź. Gdy już padnie zarżnięty, odsłania się kurtyna w tylnej ścianie sceny, a tam dostrzeżemy dwa rzędy publiczności - wszystkich aktorów "Procesu", którzy, jak się okazuje, śledzą ostatnie tchnienia bohatera. Kaci składają im ukłon. A więc tak to się kończy: najpierw wleczony na egzekucję wśród obojętnego tłumu, Józef K. staje się aktorem w ostatecznym dramacie. Taki jest koniec. W inscenizacji Macieja Englerta nie ma kokieterii modnych dziś przebieranek. Englert stawia na inteligencję widza, zmusza do słuchania i patrzenia. Publiczność poddaje się tej aurze, w skupieniu towarzyszy dziejom aresztowania Józefa K., choć większość z nich doskonale te dzieje zna. Słowem Englert nie dziwaczy, ale odtwarza duchowe uplatanie bohatera, wnika w sytuację jednostki uzależnionej wieloma nićmi od sądu. Spektakl toczy się równolegle na wielu poziomach: na poziomie podstawowym ukazuje losy urzędnika bankowego, który w niepojęty dla siebie sposób zostaje nagle poddany procesowi anihilacji. Na poziomie najwyższym jest metaforą ludzkiego losu. Przestrogą i ostrzeżeniem: zawsze jesteś winien i nieuchronnie poniesiesz karę. Najważniejsze, że ten spektakl daje rozmaite impulsy, kieruje tropy w różne kierunki. Niejednoznaczność, zagadkowość i groza egzystencji to coś więcej niż "Proces" odczytany jako oskarżenie biurokracji w stylu projektowanej IV Rzeczypospolitej, choć i taka możliwość istnieje. Englert nie ucieka od świata. On go nie parodiuje ani nie portretuje jak malarz realista, lecz komentuje. Czy publiczność jednak to zrozumie? Nie wiem, ale próbować warto, zwłaszcza że wspaniale poprowadzeni aktorzy dają w tym spektaklu mistrzowsko zakomponowane portrety, poczynając od Borysa Szyca, który jako Józef K. odsłania wnętrze człowieka przeżywającego narastający ucisk garoty. Jeśli dodać do tego cynicznego adwokata Hulda Piotra Garlickiego, opętanego swoim wieloletnim procesem dwulicowego kupca Błocka Janusza Michałowskiego czy tez dobrotliwą, ale grozą podszytą panią Grubach Stanisławy Celińskiej, to już dość, aby w tym spektaklu się rozsmakować. Wielkie, ważne przedstawienie, moralitet, którego odwiecznym bohaterem jest Każdy. Jego motto, zaczerpnięte z "Dzienników" Kafki, można odnaleźć w teatralnym programie: "Jeżeli jestem skazany, to nie tylko na śmierć, lecz także na samoobronę aż do śmierci". Oto los Józefa K. Los Każdego.