Proces
Spotkanie z Józef K., Barbara Hirsz, Trybuna, 16.05.2008
"Proces" według Macieja Englerta rozpoczyna wizerunek głównego bohatera za oknem. I to jest klucz do przedstawienia. Świat w ramie okiennej zadany jest człowiekowi jako tajemnica do odczytania. Druga wskazówka to osoba Brunona Schulza, autora polskiego tłumaczenia oraz posłowia o Kafce. Chodzi o sprawy, które przesycały atmosferę intelektualną międzywojnia. Reprezentowane przez Józefa, figurę literackiej wyobraźni tamtych lat. "Proces" przeschulzowany, uwolniony od aury grozy i horroru, przeciągnięty na stronę czarnego humoru, otwiera się na nowe jakości, takie jak gra, odbicie, złudzenie, pozór, ironia. Ironia prowadzi tu swój własny proces przeciwko racjonalności, by w końcu ogłosić jej bankructwo. Oczywistość staje się nieoczywista. Codzienność odsłania obszary wielkiej herezji. Oto sypialnia Józefa K. z sanktuarium intymności, jakim jest łóżko, zamienia się w sąd. Normalność zamienia się w majak. Inscenizacją rządzi logika snu. Scenograf Marcin Stajewski prowadzi formistyczną grę z wyobraźnią. Banalną i oswojoną przestrzeń przekształca w pełen tajemnic labirynt poprzez nieustanny ruch dekoracji. W metamorfozach scenerii chodzi nie tylko o nastrój. Magiczny realizm w plastyce sceny oraz w założeniach planu aktorskiego uruchamia metaforę świata teatru. Ale przede wszystkim ufa się Kafce, który w małym, szarym życiu umiał odkryć urzędującego w łóżku adwokata, na strychu malarza o procesowych wpływach, a w kuchni kupca przypochlebiającego się obrońcy. Można tu spotkać Wuja Karola upupiającego Józia. Obrazek Damiana Damięckiego pod wielkim czarnym parasolem i pod strumieniem deszczu na suchej scenie jest cudownie surrealny i śmieszny. A w sypialni czyhających oprawców. Borys Szyc, zanim jego bohatera spotka żałosny koniec, błądzi zarówno w labiryntach sądu, jak i ludzkiej psychiki. Czyli w krętych korytarzach paraboli. Aktor nie staje po stronie K, nie szuka dla swojej postaci współczucia i litości. To marionetka poddana działaniu nieodgadnionych sił. Jak każdy z nas, daje się wciągnąć w procesową grę. Denerwuje się, tłumaczy, dziwi i postracjonalizuje. Wydaje mu się, że coś rozumie. Łudzi się, że może wpłynąć na bieg zdarzeń. Ale porusza się w obcym świecie, gdzie dorabiają mu gębę. Cokolwiek zrobi i powie, będzie opacznie zinterpretowane. I zgodnie z wolą Kafki okazuje się błaznem, bo nigdy nie pojmie egzystencjalnego sensu procesu. Stąd sarkastyczna kpina i czarny humor w końcowych momentach losu bohatera. Scena wyroku przybiera kształt teatru w teatrze. Reżyser gromadzi aktorów procesu na balkonie za szybą. Oprawcy inscenizują śmierć K. Pozują ofiarę na wzór "Myśliciela" Augusta Rodina, lecz nawet w ocenie dwóch cyrkowych typów K. nie pasuje do rzeźby symbolu intelektualnego wysiłku. Szyderstwo pointuje pychę rozumu. Józef K umiera jak pies - zgodnie z prozą świata. Realizatorzy nie zawężają "Procesu" ani do znanych definicji, ani do naszego dziś. Pokazują czystą parabolę. Całą formą artystyczna z całą aktorską maestrią sugerują tajemniczość międzyludzkiego, zagadkę życia. Wcale niestaroświecki Współczesny mruga do nas ironicznie. W teatrze świata jaka przypadła nam rola? I kto pociąga za sznurki? Pytanie oznacza zgodę na grę - tak stajemy się stroną w procesie wytyczonym przez dziwny sąd.