Taniec albatrosa.
Wymierający gatunek., Tomasz Miłkowski , Stolica nr 12/12.2014, 9.12.2014
Andrzej Zieliński portretuje mężczyznę w średnim wieku, któremu życie usuwa się spod nóg. Pisze książkę o wymierających gatunkach i sam czuje się, jak skazany na wymarcie gatunek, niepasujący do współczesnego świata i jego tempa. Wiąże się z o wiele młodszą kobietą, ale ten związek nie przynosi mu szczęścia, lecz tylko mocniej wydobywa siłę upływającego czasu. Toteż wiecznie niezadowolony Tierry burczy na otoczenie, wścieka się, prowokuje i śmieszy. Kiedy demonstruje przyjacielowi (Leon Charewicz) taniec godowy albatrosa, wzbudza salwy śmiechu, choć tak naprawdę to wołanie o pomoc kogoś, kto boi się samotności. Nieustraszenie w stronę samotności, a w każdym razie uwolnienia się od niekochanego męża zmierza jego siostra (Agnieszka Pilaszewska), a młodziutka Judyta (Edyta Ostojak) próbuje zatrzymać kochanka małżeństwem. Pewnie nikomu się tu nie uda, bo wszyscy są za bardzo zapatrzeni w siebie.
W konwersacyjnej sztuce Geralda Sibleyrasa "Taniec albatrosa" bohaterowie tylko na pozór rozmawiają z sobą, w rzeczywistości pozostają przy swoim, prowadząc rozrachunki na osobności. Panuje atmosfera niewymuszona, choć napięta. Nie brakuje dowcipu, ironii, a jednak czuje się, że pod spodem trwa walka o przetrwanie. Najlepiej z kimś u boku. Francuzi są mistrzami opowieści, które gwarantują przyjemność obcowania z finezyjnie prowadzonym dialogiem, a przy okazji dają do myślenia.
W Teatrze Współczesnym po raz wtóry trafia na afisz sztuka Sibleyrasa - poprzednia, "Napis", grana od dziewięciu sezonów, została pokazana ponad 250 razy. "Tańcowi albatrosa" w reżyserii Macieja Englerta można wróżyć podobne powodzenie.