Po obejrzeniu najnowszego spektaklu w Teatrze Współczesnym coraz bardziej dochodzę do wniosku, że teatr sensu stricte tradycyjny wcale się nie zestarzał, ale w zalewie nowoczesności trzyma się bardzo dobrze. Czego najlepszym dowodem jest właśnie "Saszka", pięknie wyreżyserowana przez Wojciecha Urbańskiego i znakomicie zagrana opowieść o skomplikowanych, bolesnych relacjach rodzinnych.
W tym spektaklu nie ma zbędnych fajerwerków, jest za to rzetelne aktorstwo i uczciwa reżyseria oraz wzruszająca, głęboka historia zawieszona między jawą a snem. Mężczyzna w średnim wieku po śmierci obojga rodziców próbuje odnaleźć klucz do zrozumienia więzów, łączących członków jego rodziny. Najbardziej jednak nurtuje go pytanie, czy jego ojciec, który wychowywał go surowo i nie okazywał mu miłości, naprawdę do kochał. Tego pytania nie zdążył zadać mu za życia, próbuje więc uzyskać odpowiedź po śmierci ojca, kiedy ten pojawia się w jego snach.
Świetnie napisana, spójna i niezwykle poetycka sztuka białoruskiego dramaturga, aktora i reżysera, Dmitrija Bogosławskiego, od pierwszej minuty aż do finału oscyluje między jawą a snem, zawieszona jest w rojeniach głównego bohatera.
Saszka, mężczyzna koło czterdziestki, po śmierci ojca przeprowadza się do starego, rodzinnego domu. Tam w snach nawiedza go ojciec, z którym za życia nie umiał rozmawiać, teraz też nie potrafią się porozumieć. W majakach sennych ojciec wydaje mu rozkazy, podczas gdy Saszka usilnie chce się dowiedzieć, czy jego rodziciel go kochał. Niekiedy zamieniają się rolami i wtedy ojciec zadaje synowi to fundamentalne pytanie.