Porucznik z Inishmore
Kotek terrorysty,
czyli "Porucznik z Inishmore"
w Warszawskim Teatrze Współczesnym, Natalia Fijewska, Empik News nr 1, 2004
Oto krwawy spektakl - dozwolony od lat osiemnastu, z zastrzeżeniem: "dla widzów o mocnych nerwach". A jednocześnie to 100 minut świetnej zabawy, bo dowcip goni dowcip, tak że prawie nie ma miejsca na oddech. Jak to możliwe? Jeden z mieszkańców wyspy Inishmore na rzadko uczęszczanej drodze znajduje zmasakrowane zwłoki czarnego kota. Zwierzę należało do psychopatycznego przestępcy - Padraica. Walczący w imię wolnej Irlandii Padraic zajmuje się szeroko rozumianym terroryzmem. Tym, którzy wejdą mu w drogę wyrywa paznokcie albo obcina nosy, a potem bez skrupułów zabija. Padraic ma jednak jeden słaby punkt - ukochanego kota Tomaszka. Śmierć Tomaszka wytrąca go zupełnie z równowagi - w szale złości i w poszukiwaniu zemsty jest w stanie zabić każdego - nawet własnego ojca. Dramat ma spójną konstrukcję i wartką akcję. Spektakl ocieka krwią i obfituje w dosadne słownictwo. Zarówno autor dramatu - młody Irlandczyk - Martin McDonagh, jak i reżyser - Maciej Englert, posłużyli się "mocnymi" środkami. Po scenie latają odcięte kończyny, a wściekły Padraic depcze po kałużach krwi. Obrazy z "Porucznika z Inishmore" przypominają trochę filmy Quentin'a Tarantino, mniej w nich jednak poetyckości, a więcej groteski i parodii. Jeśli chodzi o tematykę, jest to spektakl bardzo współczesny. Mówi o terroryzmie, o ślepej wierze w ideologię, o poczuciu krzywdy i o relacjach międzyludzkich, kształtowanych w warunkach przemocy. Przede wszystkim jednak mówi o kompletnym na tę przemoc znieczuleniu. Te poważne wątki zamknięte są w dość niespodziewanej formie - w formie komedii. Trudno powstrzymać się od śmiechu obserwując ojca Padraica (świetny Damian Damięcki), próbującego za pomocą pasty do butów przemalować na czarno rudego kota. Trudno powstrzymać się od śmiechu, kiedy rewelacyjny w roli Padraica Borys Szyc wypytuje zawieszoną na łańcuchach ofiarę, jak podawać kotu tabletki na robaki. Jego Padraic to współczesny "dresiarz" z warszawskiej Pragi, posiadający wszystkie te cechy, które chcielibyśmy w nim zobaczyć - mierną inteligencję, tępy wyraz twarzy i właśnie - śmieszność. Pytanie jednak, czy z dzisiejszego terroryzmu - zarówno tego na wielką skalę, jak i z tego codziennego - z naszych wieczornych ulic - wypada się śmiać? Myślę, że nie wypada. Ale myślę też, że ten śmiech jest nam bardzo, bardzo potrzebny. Podobno w średniowieczu uważano, że śmiech neutralizuje strach przed śmiercią. Jeśli więc możemy choć trochę zneutralizować codzienny strach przed szerzącą się przestępczością, to chyba dobrze - nawet za cenę pewnej trywializacji.