Porucznik z Inishmore
Rozbrajanie śmiechem, Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 12.12.2003
Krwawą farsę "Porucznik z Inishmore" Martina McDonagha wyreżyserował Maciej Englert. Irlandzki autor zaproponował rodzaj teatralnej zabawy, w której spontaniczny śmiech ustępuje miejsca gorzkiej gogolowskiej refleksji: "Z siebie samych się śmiejecie". W mentalności Irlandczyków, podobnie jak Polaków, głęboko zakorzeniony jest etos walki narodowowyzwoleńczej. Różnica leży w wyborze środków. Terroryzm jako sposób dążenia do celu nie jest u nas ani akceptowany, ani powszechny. Odwrotnie niż w Irlandii Północnej, gdzie aktywne są liczne uzbrojone grupy, uznawane przez UE za organizacje terrorystyczne. Program teatralny do sztuki obfituje w informacje o sprzecznych interesach rozmaitych paramilitarnych odłamów, z IRA na czele. Łatwo zgubić się w labiryncie ich politycznych roszczeń, dążeń, aspiracji, za którymi, niestety, stoją krwawe zamachy. Zakodowane u Irlandczyków dążenie do rozwiązań siłowych McDonagh próbuje rozbroić śmiechem. Na Inishmore, jednej z irlandzkich wysp archipelagu Aran, ginie kot. Jego właściciel Padraic (Borysa Szyca, aktywista "odłamu z odłamu" jednej ze zbrojnych formacji, postanawia rozprawić się z winnymi śmierci zwierzęcia, które było jego jedynym przyjacielem. Rozpoczyna polowanie na rzekomych zabójców kota. Sytuacja jednak szybko wymyka się spod kontroli. Zaletą farsy Irlandczyka jest wyczucie paradoksu, umiejętność stopniowania napięcia, komizm sytuacyjny i słowny zawarty w żywych dialogach. Nagromadzenie makabrycznych scen, z gęsto ścielącym się trupem i potokami krwi, zaczyna więc wyzwalać coraz więcej śmiechu. Maciej Englert nie szczędzi widzom mocnych efektów. Pistolety przykłada się ofiarom wprost do skroni i na komendę pociąga za spust, ściany spływają krwią, a po podłodze walają się odcięte kończyny broczące posoką. Cóż, farsa ma swoje prawa i jak mało która z konwencji wymaga na scenie równie radykalnych rozwiązań. W takiej scenerii przestają nawet dziwić przekomarzający się bohaterowie (świetni Damian Damięcki i Przemysław Kaczyński) których rozwój wydarzeń zmusza do ćwiartowania kolejnych zwłok. Reakcja widzów podczas warszawskiej premiery "Porucznika z Inishmore" wskazywała na pełne zaskoczenie, a nawet rodzaj zażenowania lekkim potraktowaniem śmierci, która w naszej kulturze nadal jest tematem tabu. Importowanym "szopkom z pogrzebu" przypatrujemy się z nieufnością. Co nie znaczy, że teatr powinien odmawiać sobie posługiwania się dostępną mu bronią - śmiechem - zwłaszcza gdy ów czarny humor otrzymujemy w tak profesjonalnym wydaniu, jak na scenie Współczesnego.