Pastorałka
Pastorałka, Paweł Chynowski, Życie Warszawy nr 11, 28.01.1982
Od kiedy Leon Schiller odkrył w „Reducie" przed pół wiekiem dramaturgię staropolską, a Kazimierz Dejmek utrwalił jej pozycję na polskiej scenie współczesnej, rodzime teksty średniowieczne i renesansowe powracają co jakiś czas do repertuaru w nowych opracowaniach scenicznych. Nie tak dawno oklaskiwaliśmy warszawską premierę Dejmkowskich „Uciech staropolskich“ w Teatrze Polskim, gdy tymczasem Maciej Englert zgotował nam nie lada niespodziankę w postaci Schillerowskiej „Pastorałki“ zrealizowanej na scenie Teatru Współczesnego. Przygotowywał ją na Boże Narodzenie, jak Schiller w 1922 roku. Premiera odbyła się jednak dopiero 15 bm., w dniu wznowienia działalności stołecznych teatrów.
O ile Dejmek jawi się nam w swoich widowiskach staropolskich jako mistrz stylizacji specjalnie wyczulony na jednorodność wszystkich komponentów przedstawienia, rozmiłowany w ludowej tradycji świeckiej, w moralitecie, w ostrym humorze plebejskich intermediów, w staropolskiej satyrze politycznej; o tyle młody Englert — przynajmniej w „Pastorałce" — kieruje się raczej w stronę stylizacji sakralnej i widowiska misteryjnego, nie unikając, rzecz jasna, iskry ludowego humoru w scenach pasterskich. Ale humor Englerta jest łagodny, dyskretny, rzekłbym — dobrotliwy w porównaniu z Dejmkowskim zamiłowaniem do rubaszności.
Owszem, również w „Pastorałce" pojawia się w scenie Heroda element satyry, nawet bardzo ostrej w realizacji Macieja Englerta. Ona jednak, choć bawi setnie, wydaje mi się fałszywie brzmiącą struną w tym cudownie nastrojowym przedstawieniu. Właśnie bowiem nastrój, misternie budowany tu zwolnionym rytmem, stylizacją gestu, śpiewem, tańcem, kolorystyką kostiumów, dyscypliną aktorską, a oprawiony w ramy niezwykle prostej i pomysłowej dekoracji Ewy Starowieyskiej (która przydała widowisku jasełkowej malarskości), wydaje mi się najcenniejszym osiągnięciem „Pastorałki" w Teatrze Współczesnym. Psuje go nieco wspomniana już, przerysowana — choć doskonała sama w sobie — scena u Heroda (wyłączywszy uroczą sekwencję Trzech Króli), a także niestosowny chyba w tym przedstawieniu tan pasterzy z aniołami i w betlejemskiej szopce.
Twórcami owego niepowtarzalnego nastroju są oczywiście wszyscy wykonawcy „Pastorałki”, a oglądamy w niej prawie cały zespół aktorski teatru. Współtworzy go muzyka wg wyboru i partytury Leona Schillera i Jana Maklakiewicza w wykonaniu zespołu muzycznego pod kierunkiem Tomasza Bajerskiego. Duży musiał być — bo dobre są jego wyniki — wkład pracy Ireny Kluk, Darii Iwińskiej i Tomasza Bajerskiego, którym program przypisuje opracowanie muzyczno-wokalne przedstawienia, a także Danuty Kuczyk-Szczepańskiej, która przygotowała tańce z aktorami. Słowem, praca zbiorowa, ale jej nieprzypadkowo udany w sumie rezultat jest bez wątpienia zasługą wrażliwości, szacunku dla źródeł inspiracji plastycznej i „dyrygenckiej” ręki inscenizatora. Maciej Englert dobrze zapoczątkował tym przedstawieniem nowy rozdział w historii Teatru Współczesnego pod swoją dyrekcją.
Chciałoby się oddać również poszczególnym wykonawcom, co stało się ich zasługą, ale nie pozwalają na to wąskie ramy gazetowej recenzji. Nie sposób jednak przemilczeć doskonałych ról pasterskich Mieczysława Czechowicza, Wiesława Michnikowskiego i Henryka Borowskiego, subtelnie i stylowo zarysowanych wizerunków Marii (Maria Pakulnis) i Josepha (Andrzej Stockinger), dobrego epizodu Emilii Krakowskiej, niezawodnego Krzysztofa Kowalewskiego jako Heroda, Marcina Trońskiego w podwójnej roli Adama i pasterza Misia, Grzegorza Wonsa w trzech różnorodnych i świetnych epizodach: Diabla, Damety i Śmierci, a wreszcie: uroczego anielskiego sekstetu: Celińska—Girycz—Kotulanka—Kownacka—Raksa—Sołtysik. Trzeba też odnotować warszawski debiut Bogusława Lindy w roli Archanioła Michała i udział Marty Lipińskiej jako Archanioła Gabryela, choć ten ostatni pomysł obsadowy nie wydaje mi się najszczęśliwszy. Drobiazg, jedno jest pewne — całemu zespołowi teatru należy się głęboki ukłon za wznowienie Schillerowskiej „Pastorałki”.