Niepoprawni (Fantazy)
NIEPOPRAWNA IRONIA I GENIUSZ WIESZCZA, Anna Czajkowska, teatrdlawas.pl, 13/09/16

Geniusz Słowackiego lśni pełnym blaskiem, a jego „Fantazy” ma się całkiem dobrze. Widzowie chcą go oglądać i nie zaszkodzi mu ani przedstawienie Zadary z karykaturalnymi postaciami, w dodatku ośmieszające dramat, ani krytyczne uwagi na temat narodowego romantyzmu czy reżyserskie wizje z podpisem „dobrze wiem, co autor miał na myśli”. Na deskach warszawskiego Teatru Współczesnego sztuka „Fantazy czyli Nowa Dejanira” (zwany też „Niepoprawni” – ten wymowny tytuł wybrał reżyser Maciej Englert) wystawiana jest w swej oryginalnej szacie. Dzieło naszego narodowego wieszcza to utwór złożony, nieoczywisty gatunkowo, profesor Ewa Łubieniewska określiła go jako „komedię na opak wywróconą”. Wierność słowom autora, elementy tragiczne i komediowe splatają się w całość, nad którą ciąży wciąż znak zapytania. Nie jest to dziwne, gdy weźmiemy pod uwagę, iż Słowacki swego dzieła nigdy nie dokończył.

Rzecz dzieje się po powstaniu listopadowym, czyli po roku 1831. „Akcja utworu koncentruje się wokół miłosnych gier i pomysłów hrabiego Fantazego Dafnickiego, który zamierza odkupić od swoich zubożałych sąsiadów ich piękną córkę za pół miliona; opowiada o miłości owej Dianny, córki hrabiego Respekta, do zesłańca sybirskiego, Jana” – powiedzieć tyle to zbyt mało. Głównym bohaterem dramatu Słowackiego jest bowiem… ironia. Ironiczna w swej ostentacji, nadęta literackość świata przedstawionego, autokreacja, romantyczne mody i pozy, śmieszna patetyczność. Słowacki igra z nią i szydzi. Jest dąb Wernyhory, cmentarz, sina mgła… A wszystko wykreowane, odrealnione i dziecinnie nierzeczywiste. Bogactwo elementów dekoracyjnych, sztuczne drzewka, girlandy i łabędź z plastiku (krewny krasnala z podmiejskich ogródków). Celowa ironia romantyczna, która wedle zamysłu autora miała śmieszyć odbiorcę, śmieszy go nadal! Groteskowość, rozbuchana egzaltacja postaci, zbudowana z nieprawdy codzienność to parodia doprowadzona do takiego stopnia, iż trudno „Fantazemu” przypisywać konkretną strukturę gatunkową. Ale o to prawdopodobnie chodziło Słowackiemu. Konstrukcja utworu jest znakomita, przemyślana i nieprzypadkowa. Satyryczny dystans autora pozwolił inaczej spojrzeć na romantycznego bohatera, na miałkość postaw moralnych, przesadną uczuciowość, pustotę romantycznej pozy i gestów. Jednym słowem – utwór humorystyczny. A z drugiej strony – cóż to za komedia, która kończy się tragiczną śmiercią, nawet jeżeli dzięki niej kochająca się para złączona zostanie ślubem, a lekkoduch stanie się lepszym człowiekiem (czyżby?). U Macieja Englerta rys komediowy jest najważniejszy, acz i tak zdominuje go sama końcówka – samobójstwo i ofiara majora Hawryłowicza, najpoważniejszego w całym tym towarzystwa człowieka, którego postać cudnie kreuje Janusz Michałowski. Ale po cóż „niepoprawnym” taki dar i to, iż Major bierze na siebie całą odpowiedzialność za niekorzystne dla młodych wydarzenia? Nie docenią, nie dostrzegą, gotowi do dalszych wyrafinowanych gier i potyczek życiowych, ubranych w pozory i fałsz. A może jednak nie tak ostro należy ich oceniać?

Wierność frazie Słowackiego, wydobycie całego uroku z rytmu, z metrum wiersza to wielka zasługa reżysera i aktorów. Znakomicie brzmią słowa poety, nie trzeba ich zmieniać, udziwniać czy uwspółcześniać. Ale by przemówiły swobodnie i pięknie, potrzeba solidnej techniki aktorskiej, pracy nad stylem i wymową. Oprócz tego dyscypliny oraz idealnej dykcji, wyczucia konwencji, czasu, a także rozumienia tego, co się mówi i po co. Niestety, wakacyjna przerwa trochę zaszkodziła aktorom, stąd drobne wpadki, zapomniane słowo, przekręcona fraza. Ufam, iż starczy kilka powtórek i podpowiedzi suflera staną się zbyteczne. Nieco się dłuży ten „Fantazy”, choć broni się znakomitym aktorstwem i tekstem. W spektaklu Englerta nie sposób wyróżnić pierwszego bohatera albo takiego, który dominuje na scenie. Zapewne takież było zamierzenie reżysera, skoro nadał swej adaptacji tytuł „Niepoprawni”, a nie „Fantazy”. W zespołowej grze wszyscy tworzą nasz narodowy pejzaż i są równie ważni w przebiegu dramaturgicznej akcji. Nawet drobna rola Damiana Damięckiego (jako ojca hrabiego Respekta) lśni niczym perełka. Podziwiam warsztat aktorski starszych artystów, ich umiejętność doboru środków wyrazu, mocno przystających do konkretnej roli, ale i całości dramatu. Krzysztof Wakuliński, który w Teatrze Współczesnym stworzył wiele niezapomnianych kreacji (dość wspomnieć znakomitego Wolanda z 1987 roku), tym razem gra hrabiego Respekta. Bankrut, prześladowany po powstaniu listopadowym, sili się na światowca, wije jak piskorz, zmienia jak kameleon, by łatać dziury w swym budżecie, ratować podupadły majątek. Nieważne jak, nieważne, za jaką cenę. Z pozoru rubaszny, trochę poczciwina, w rzeczywistości sprytu mu nie brakuje. Wakuliński stworzył postać niejednoznaczną, wielobarwną, zabawną, lecz momentami wielce poważną. Partneruje mu Agnieszka Pilaszewska, czyli hrabina Respektowa. Hrabiostwo dobrali się znakomicie – pozy i pozory wielkopańskości, a rozum maluczki. Respektowa, która montuje modne, romantyczne pejzaże na użytek znakomitych gości, jest równie groteskowa jak mąż. Ale na nic ich wysiłki, bo rzeczywistość nazbyt skrzeczy. Ironia i ciągle ironia, która rządzi utworem Słowackiego. Nawet major Hawryłowicz jej nie umknie. Janusz Michałowski obdarzył swego bohatera lekką dozą cynizmu, co idealnie pasuje do konwencji „tragikomedii”. Gra spokojnie, wytrawnie, trafnie wykorzystuje styl i poetykę Słowackiego.

Wśród młodych aktorów dostrzec można wielkie zaangażowanie i wysiłek, by dorównać kroku doświadczonym kolegom. Udało się. Mnie osobiście urzeka kreacja Katarzyny Dąbrowskiej. Aktorka pokazała niebywały temperament komiczny, z wyczuciem, werwą i konieczną ironią. Jej Idalia bywa raz rozkapryszona, zabawna, infantylna, raz zagniewana bądź smutna. Czasem kieruje nią rozsądek, czasem lekkomyślność. Pasuje do reszty „niepoprawnych” postaci – bawi się w pozory i pewnie nigdy tej gry nie porzuci. Nie inaczej postępuje jej ukochany – zasłuchany w swe emfatyczne deklamacje hrabia Fantazy Dafnicki. Michał Mikołajczak jest młody scenicznym stażem, lecz radzi sobie bardzo dobrze. Wykorzystuje gest, drobny epizod, by budować postać tytułowego bohatera, egzaltowanego arystokraty, bywalca europejskich salonów, chełpiącego się znajomością poezji i mody. Po prostu śmieszny, karykaturalny, puszący się lekkoduch, który nie dostrzega nic i nikogo. Aktorskie zacięcie Mikołajczyka, przyjemny tembr głosu, humorystyczny błysk w oku – wszystko to przyciąga uwagę i stanowi spory atut. Mam nadzieję, że tego nie utraci i wykorzysta w budowaniu aktorskiej kariery. Jest jeszcze posągowa Dianna (Weronika Nockowska), która w stosownej chwili potrafi pokazać swe uczucia i zawalczyć o nie, oraz jej młodsza siostra – żywa jak iskra, radosna Stella (Ewa Porębska). Oprócz nich Jan (Mateusz Król) – rozsądny, pełen spokojnej determinacji, choć niepozbawiony gwałtownych emocji. A przy boku swego „pana” Fantazego wiernie tkwi puszący się Rzecznicki (Rafał Zawierucha), sługus, który ma swój honor… podobno. To naprawdę dobre, solidne role, które warto docenić.

Śmiechu jest co niemiara, bo komizm, cierpki humor i niezwykła ironia, obecna w twórczości naszego wielkiego wieszcza, wysuwają się na plan pierwszy. Nic nie trzeba dodawać, Słowacki sam się broni. Brawo dla reżyserów, którzy nie pragną poprawiać mistrza, ale czerpią z jego dzieł i genialności.

Deklaracja dostępności