Najlepsi z przyjaciół
Niedzisiejszy apetyt, Wanda Zwinogrodzka, Gazeta Wyborcza nr 44, 22.02.1993
Wystarczy obrzucić wzrokiem wnętrze teatru, by pojąć, że będziemy mieli sprawę z ludźmi, którzy lubią życie, znają jego smak i aromat, potrafią się nim delektować. Scenografia jest niewymyślna, noże nawet estetycznie naiwna, ale klimat spektaklu buduje znakomicie.
Na scenie sporo sprzętów, wygodny fotel, kilka krzeseł, stolików. Wszystkie starannie „zagospodarowane” - przybory do pisania, lupa, rozrzucone książki, papiery, gazety, tu lichtarz, tam dzbanek z wodą, wazon. Te meble „żyją”, inspirują wyobraźnię, budzą jakąś wrażliwość, czułość wobec przedmiotu. Horyzont zamyka ogrodowa pergola, obrośnięta bujnym listowiem. A wszędzie wokół - obfitość soczystych, czerwonych jabłek. Pokrywają ustawioną na scenie ławę, wypełniają kosze w przejściach widowni, zdobią półki wiszące na ścianach. Można sięgnąć i schrupać. Żeby zaspokoić apetyt.
Apetyt bowiem rośnie - dziwny, rzadko w teatrze odczuwany, apetyt na życie. Rośnie w miarę jak słucha się rozważań trojga przyjaciół, którzy systematycznie w ciągu kilkudziesięciu lat wymieniali korespondencyjne uwagi. Tchną niepospolitą wiedzą o świecie, bo niepospolici byli ich autorzy: sir Sydney Cockerell, bibliofil i kolekcjoner, wieloletni dyrektor muzeum w Cambridge, przełożona klasztoru benedyktynek siostra Laurencja McLachlan, autorka studiów o chorale gregoriańskim, i wreszcie najsłynniejszy z nich – George Bernard Shaw.
Opisują drobne, życiowe przyjemności - zapach chmielu unosi się nad polami - i wielkie tragedie: żona Cockerella przez 30 lat przykuta jest do łóżka. Prowadzą dowcipne utarczki i poważne, zasadnicze dysputy - siostra Laurencja usiłuje nawrócić niewierzącego pisarza, ten znów zarzuca jej zbyt ciasne, ograniczone pojmowanie Boga. Z pasją, ale takie z umiarem, bez niepotrzebnej emfazy, histerii. Wszyscy dożywają późnego wieku, mężnie znoszą choroby, starość, śmierć najbliższych. Bo każde z nich ufa w sens własnej egzystencji, choć każde pojmuje ten sens inaczej - Laurencja wierzy w Boga, Shaw w siłę intelektu. Ta ufność pozwala in cieszyć się urodą życia, stawić czoło przeciwnościom, darzyć się wzajem szacunkiem i przyjaźnią.
Cockerella gra Marek Bargiełowski. Siostrę Laurencję - pełna ciepła i życzliwości, choć może nazbyt w tej roli kokieteryjna i figlarna Marta Lipińska. „Wielkiego Kpiarza” kreuje Zbigniew Zapasiewicz i jest to ten sam chłodny, oszczędny, precyzyjny w słowach Zapasiewicz, którego pamiętamy z jego najlepszych ról, a który, niestety, ostatnio zniknął nam był z oczu pod warstwą szminki, strzechą peruki, za dolepionym nosem karykaturalnie przerysowanych postaci w rodzaju Skąpca czy Szambelana. Zniknął, ale teraz powrócił, jakby przypomniał sobie pamiętną dewizę Alojzego Żółkiewskiego „grą graj, nie charakteryzacją". I gra Zapasiewicza znów budzi nadzwyczajne ukontentowanie.
To staroświeckie słowo nie przypadkiem mi się nasuwa. Cały spektakl przesyca jakaś niedzisiejsza szlachetność, stanowczość przekonań, wewnętrzna harmonia wsparta na fundamencie niewzruszonych zasad moralnych. Że to tylko naiwny optymizm? Może, ale dlaczego mu się nie poddać choćby na kilka chwil spędzonych w teatrze? Potem jakoś łatwiej przedrzeć się przez następny dzień.