"Mimo wszystko"
To nie jest rola pomnikowa, Tomasz Mościcki, Foyer nr 12/14, 25.07.2005
Miała pecha Maja Komorowska. Aż trzy razy podchodziła do premiery "Mimo wszystko" Johna Murrella. Za pierwszym razem - a było to w połowie marca - spektaklowi przeszkodził nieżyt gardła aktorki. Rzecz musiała być poważna, bo Komorowska znana jest z dyscypliny twardości żelbetu. Drugą premierę także trzeba było odłożyć - zbiegła się w czasie z pożegnaniem Jana Pawła II. Do trzech razy sztuka - wreszcie się udało i w połowie kwietnia zasiedliśmy w Baraku Teatru Współczesnego, by popatrzeć na Komorowską wcielającą się w postać Sary Bernhardt w sztuce, która nie jest w naszym kraju nieznana. Grywana jest pod różnymi tytułami, jej poprzednia realizacja nazywała się "Kreatura". W Krakowie w rolę boskiej Sary wcieliła się z wielkim sukcesem Anna Polony. Niegdyś Irena Eichlerówna zagrała tę samą rolę w tej samej sztuce zatytułowanej "Wspomnienia". Coś musi być w tym dramacie, który wybitny krytyk Edward Csató z pewnością zaliczyłby do kategorii określanej przezeń jako "sztuczek". Sztuczek to utwór dramatyczny, w którym często pojawia się znana powszechnie historyczna postać, wypowiadająca na scenie kilka znanych i niekonfliktowych "odwiecznych prawd". Może to być konstatacja "życie przemija, ale sztuka to potęga", "polityka jest brudna", "Bóg to poważny problem filozoficzny" i tak dalej. Sztuczek służy utwierdzaniu tzw. szarego widza w dobrym samopoczuciu - jesteśmy mądrzy, uświadomieni kulturalnie, żadna ciemna masa. Po obejrzeniu sztuczka rozchodzimy się do domów i następnego dnia z trudnością przypominamy sobie jego treść. "Mimo wszystko" Murrella to z całą pewnością sztuczek modelowy. Coś w nim jednak jest - a tym czymś jest dobry materiał na popisową rolę wielkiej aktorki. Doceniła to i Polony, i teraz Komorowska. Patrzy się na nią z prawdziwą przyjemnością. Z pewnym jednak zastrzeżeniem - to nie jest rola pomnikowa. Ot, gwiazda z niewymuszonym wdziękiem pokazuje nam wachlarz swoich możliwości. Jej Sara Benhardt, unieruchomiona w fotelu na tarasie swojej rezydencji, skazana jest już tylko na wspomnienia. Znikł jej magnetyzujący niegdyś głos i tylko raz, gdy Sara recytuje fragment "Marii Stuart", przypominając swoją minioną wielkość - ten głos znów nabiera blasku i brzmienia. Komorowska bywa posągowa, najczęściej jednak jest małym dzieckiem - czasem sprytnym, czasem rozkapryszonym, czasem rozbrajająco naiwnym. Pitou, osobisty sekretarz, służący, totumfacki, spełnia w jej życiu rolę swoistego "ekranu", na którym Sara przegląda jeszcze raz film swojego niezwykłego życia. Pitou spisuje wspomnienia, spełnia kaprysy gwiazdy, która zmusza go do przebierania się w damskie łaszki, aby przypomnieć sobie postaci opiekunek z dzieciństwa. Wiesław Komasa grający rolę powiernika Sary miał zadanie niesłychanie trudne - odsunąć się na bok, być spolegliwym tłem dla wielkiej aktorki, co w pewnym sensie zostało uwieńczone sukcesem. Pamiętamy go jednak z lepszej aktorskiej formy. Wieczór z Sarą Bernhardt we Współczesnym to przedstawienie dla widzów ceniących solidne warsztatowo aktorstwo. Choć nie kryję tęsknoty za wielkimi spektaklami tego teatru - wyznacznikami solidności i dobrego smaku.