Lepiej już było...
Samotność aktorki., Temida Stankiewicz-Podhorecka, Nasz Dziennik nr 254/29.10, 31.10.2016
"Lepiej już było..." Cat Delaney w reż. Wojciecha Adamczyka w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Najnowsza premiera warszawskiego Teatru Współczesnego "Lepiej już było" to komedia zbliżona do gatunku farsowego, gdzie dialogi nierzadko przypominają skecze. Sam tekst Cat Delaney, angielskiej autorki zamieszkałej w Kanadzie, nie jest najwyższych lotów, to literatura klasy B, choć konstrukcja dialogów jest skomponowana ze znawstwem wymagań sceny. Zresztą trudno się dziwić, wszak autorka teatr zna od podszewki. "Lepiej już było" to sztuka niewymagająca od widza zbytniego natężenia umysłu, ale zarazem, prócz zabawy, wzruszająca i pobudzająca do takiej, powiedziałabym, społecznej refleksji i pochylenia się nad losem starego człowieka.
Główną bohaterką przedstawienia jest Esmeralda, osiemdziesięcioletnia aktorka teatralna, niegdyś znakomita artystka mająca w swoim dossier wiele ról szekspirowskich. Teraz jest już zapomniana i nikomu niepotrzebna. Kiedy bierze udział w castingu na zagranie dużej szekspirowskiej postaci, konkurentki przy niej nie istnieją. A mimo to nie wygrywa castingu, rolę otrzymuje aktorka dużo młodsza, grająca w serialach.
Esmeralda jest na emeryturze, lecz owa emerytura jest bardzo skromna, nie wystarcza jej na życie. Kiedy ma do wyboru: kupić leki czy żywność, wybiera leki, i to tak, by wystarczyło jeszcze na jedzenie dla ulubionego kota. Nie mówiąc już o zaleganiu z czynszem za mieszkanie, czego właściciel nie zamierza tolerować. Tym bardziej że Esmeralda pragnie swego ulubionego kota, który zakończył właśnie żywot, zakopać tuż przed domem, bo nie ma środków na skremowanie go, ale nie zgadza się na to gospodarz domu i składa na nią skargę do policji. Utraciwszy kota i mieszkanie, do tego umieszczona w areszcie policyjnym, odkrywa, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W areszcie otrzymuje jedzenie, łóżko, jest ciepło. A przy tym ma "ciekawe" towarzystwo. Tak więc jest gdzie mieszkać. Jak wypuszczą, "napadnie" na bank i znowu będzie miała wikt i dach nad głową.
Marta Lipińska wnosi do postaci Esmeraldy prócz cech przypisanych tej roli elementy własnej osobowości. Jej Esmeralda jest ciepła i serdeczna w stosunku do każdego człowieka, chętnie dzieli się tym, co ma. Optymistycznie patrzy na świat. Jej ufność do ludzi odpłacana jest tym samym. Postępuje w myśl zasady, że warto być dobrym człowiekiem, bo dobro przekazane innym wraca do nas. Marta Lipińska doskonale prowadzi postać swojej bohaterki, napełnia ją swoim temperamentem ludzkim i dynamiką aktorską. Jest w pełni wiarygodna. Widz podąża za nią i jej problemami. Współczuje jej, gdy smutek samotności i starości ogarnia ją po stracie kota. Raduje się wraz z nią, gdy wygrywa sprawę w sądzie (najlepsza scena w spektaklu) itd., itd.
Przedstawienie jest znakomicie wyreżyserowane. Wojciech Adamczyk ma talent do reżyserii przedstawień komediowych w taki sposób, by niczego nie było za dużo i niczego za mało. W sam raz. Aktorzy świetnie prowadzeni, wszystkie role zagrane wspaniale, z wyczuciem danej sceny. Nawet epizody są tu dopracowane w każdym szczególe. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z grą zespołową, co jest już rzadkością w teatrach. Aktorzy grają tu nie "na siebie" (a są tu znani artyści), lecz ze sobą, czyli wchodzą ze sobą w relacje. Zadanie mają niełatwe, bo grają po kilka ról, tak jak świetna Agnieszka Pilaszewska, której sędzina to wprawdzie mała rólka, ale jak zagrana.
I choć rzecz o samotności i starości aktorki opowiedziana jest tu na wesoło, to prowadzi też do refleksji niekoniecznie wesołej. Otóż w środowisku artystycznym, nie tylko teatralnym, niemało jest aktorek samotnych, w starszym wieku, które nie mają oparcia rodzinnego. Często są to konsekwencje wyboru drogi życiowej, kiedy to w młodości chęć zrobienia kariery artystycznej zdominowała tak naturalną potrzebę, jaką jest założenie rodziny, urodzenie dzieci. Znam polskie aktorki, które błyszczały na scenach, a wzdrygały się na myśl o dziecku, które mogłoby przerwać ich sukces zawodowy. Owszem, całkowicie spełniły się jako artystki, weszły do historii polskiego teatru, a potem w starości popadały w depresję z powodu samotności i niespełnienia się jako matki, żony. Na starość towarzyszył im jedynie kot lub pies. To smutny obrazek i smutne wspomnienia.