Kurka wodna
Witkacy w dobrym humorze, Grzegorz Sinko, Teatr nr 11/80, 1.11.1980
Nad twórczością Stanisława Ignacego Witkiewicza wciąż jeszcze ciążą resztki nieporozumień z czasów jej odkrywania dla teatru na przełomie lat pięćdziesiątych
i sześćdziesiątych. Oczekuje się, że każda sztuka ma współczesnym coś do objawienia,
a jeśli objawienia nie widać, musi je dorobić teatr. Warto może jednak pamiętać,
że w ciągu minionych dwudziestu lat historia wyrównała już swój dług wobec dramaturgii Witkiewicza (choć jeszcze nie wyrównała go wobec powieści): autor jest już klasykiem
i to klasykiem o bardzo obfitym dorobku. Nie może być mowy o jednolitej interpretacji scenicznej dzieł bardzo różnej wagi, co więcej — owa waga w sensie aktualności przesłania wcale nie decyduje o mniejszej czy większej wartości tej czy innej sztuki.
W omówieniu sprawozdawczyni Teatru w r. 1964 (l.j. nr 24) Kurka Wodna została uznana za „miszkulancję dość chaotyczną i bezkierunkową pod względem myślowym”, zaś przedstawieniu w Teatrze Narodowym w reżyserii Wandy Laskowskiej zarzucono, uznając zresztą wybitne role, właśnie bezkierunkowość. Tymczasem, jako jedna z wielu pozycji w dorobku klasyka, sztuka ta okazuje się bardziej przejrzystym skrótem
(by nie rzec wręcz: brykiem) znacznej części problematyki poruszanej przez Witkiewicza.
Nadaje się doskonale na lekturę szkolną, na „świat ersatzu”, w którym jedyną namiastką pozostała właściwie tylko sztuka, zresztą też już niemożliwa do uprawiania, wreszcie na nieuchronny koniec tego świata w postaci rewolucji. Poza szkołą nie ma jednak powodu, by akurat te prawdy demonstrować przy pomocy Kurki Wodnej, skoro lepiej nadają się do tego celu inne sztuki z kanonu. Nie znaczy to zresztą wcale, by Kurka Wodna była pozbawiona interesującej problematyki.
Jak we wszystkich sztukach Witkiewicza, rozpadła się tutaj na „osobne” kawałki uporządkowana rzeczywistość sprzed 1914 roku i kawałki te, każdy z nich najzupełniej realny, układają się teraz jak w kalejdoskopie we wszelkie możliwe kombinacje.
Co jednak ciekawsze, rozpada się tu wśród wielkiej kpiny cała dawniejsza dramaturgia: sztuka jest zbiorem cytatów i przywołań podawanych w przepysznie humorystyczny sposób. Profesor Daniel Gerould w swej monograficznej przedmowie do angielskiego tłumaczenia Kurki nazwał ją „tragedią trzech nieudanych pokoleń” raz „dwóch zestawów ojców i synów”, określając rzecz całą jako „surrealistycznie Czechowowską”.
Wątek reminiscencji dramaturgicznych można snuć dalej. Przekomarzanie się Księżnej Alicji of Nevermore z Tadziem („Mój filozofku”, „Ty jesteś ptaszkiem, prawda?”)
są parodią rozmówek Lady Makduf z synkiem w Makbecie Szekspira w tłumaczeniu Paszkowskiego. Sam Tadzio, dziecko obdarzone „drugim wzrokiem”, które żyje we śnie,
a zna prawdę o świecie, to postać z „tragedii dziecięcej”, nieodrodny braciszek Jadwini Ibsena i Hanusi Hauptmanna. W akcie III, rozbudzony erotycznie i przytłoczony nauką, przypomina z kolei bohaterów Przebudzenia wiosny oraz Hugenberga z Ducha ziemi Wedekinda. Finał aktu II („straszne życie nas czeka. Ja cię nie opuszczę... Będziemy jak skazańcy wlec się dalej aż do śmierci”) to nawiązanie do Tańca śmierci Strindberga; bohaterowie noszą nawet Strindbergowskie imiona: Alicja i Edgar.
Najsilniej jednak odcisnął się na Kurce Wodnej, co ciekawsze - niezupełnie na prawach parodii Duch ziemi Wedekinda (trakcyjnie grywany u nas pod tytułem Demon ziemi). Pierwsza scena Kurki Wodnej ma wyraźne związki z ostatnią sceną Ducha ziemi, w której Lulu ironicznie prowokuje Doktora Schöna do morderstwa: „Bądź-że cicho i zabij mnie tutaj!” oraz równie ironicznie przypomina mu jego własne słowa, podyktowane ongiś reporterowi po samobójczej śmierci malarza Schwarza („cierpisz na manię prześladowczą”).
U Witkiewicza mamy odpowiednio: „Bądźże wreszcie mężczyzną. No, celuj prędzej” oraz „Ty chyba masz po prostu manię samobójczą”. Papa Wałpor — wszystkowiedzący filozof i jedyna postać, która obok trzech businessmanów ma szanse na przeżycie kataklizmu i urządzenie się w jego ramach — to bliski krewny starego Schigolcha, jedynego z mężczyzn w kręgu Lulu, który w końcu pozostaje przy życiu.
Związki Witkiewicza z Wedekindem sięgają jednak znacznie głębiej. Pod pozorami brukowej akcji kryminalnej, w której trup ściele się gęsto, tkwi u pisarza niemieckiego element ukrytej kpiny. Komiczna i zarazem krwawa scena z tłumem kochanków Lulu, ukrytych po wszystkich kątach jej salonu, to w gruncie rzeczy scena z klasycznej farsy bulwarowej, przechodzącej groteskowo w melodramat w stylu „zdarzeniowej” ballady podwórkowej.
Sam Wedekind na łamach Simplizissimusa parodiował zresztą formę takiej ballady (Brigitte B.). Jest prawdą, że ironia i groteska nie są głównymi założeniami Ducha ziemi
i Puszki Pandory, ale są one w tych sztukach wyraźnie obecne, czyniąc autora w jeszcze jednym względzie prekursorem dramaturgii XX wieku.
Dla inscenizacji Kurki Wodnej istotna wskazówka wypływa z faktu, że sztuka
ta ukazuje dekompozycję tradycyjnej dramaturgii poprzez cytowanie jej fragmentów
w komicznym zestawieniu i kontekście. Wystawiana powinna być „po bożemu” — w stylu teatrów działających w Polsce w 1921 roku, ale z przymrużeniem oka w stosunku do praktyki tych teatrów. Na tym właśnie polega ład i skład sztuki, która dzisiaj ma dla nas ciekawsze odniesienia do stylów w teatrze i dramacie, niż do jakiejkolwiek ideologii, choćby nawet tylko którejś z ideologii dwudziestolecia międzywojennego. Wniosek stąd prosty: Kurka Wodna powinna być na scenie szczerze zabawna a przy tym zrobiona lekko i delikatnie, bliżej pastiszu niż parodii.
Wydaje się, że przedstawienie w Teatrze Współczesnym w znacznej mierze spełnia te wymagania. Cały element wizualny (scenografia Marcina Stajewskiego) jest „prawdziwy”, a przy tym dowcipnie nieskładny. Doskonałe są zwłaszcza stroje z wczesnych lat dwudziestych, świetnie udało się zrobić Trzech Szpiclów o standardowym wyglądzie funkcjonariuszy w cywilu z pierwszych lat po I wojnie. Starozakonni businessmani mogli by przyjść na scenę wprost z kawiarni hotelu „Royal” na Stradomiu, albo z restauracji Thorna na Kazimierzu w Krakowie.
Spośród aktorów cienką nutę pastiszu najkonsekwentniej utrzymał Henryk Borowski (Wojciech Wałpor). U Damiana Damięckiego bardzo dobre wyniki dało zestawienie poczciwości miny i tonu z pretensjami do demonizmu: odbywa się tu zabawa kompromitacji Edgara — kandydata na artystę, który nie ma żadnych danych do takiego powołania. Nieco silniej w kierunki parodii przechyliła swoją rolę Maja Komorowska, próbując jako Księżna Alicja, nowego dla siebie emploi komediowego. Demoniczność
i niesamowitość jej wielu poprzednich ról w kontraście z wykazaną obecnie vis comica predestynują ją, jak się zdaje, do grywania w przyszłości Witkacowskich wampirów.
Mniej wyrazista była Marta Lipińska jako Kurka Wodna, może po trosze z braku pamięci o tym, że Elżbieta Flake-Prawacka - to przecież rodzaj Heddy Gabler przeciągniętej przez krakowski światek Michała Bałuckiego. Obie panie w sztuce (Alicja
i Kurka) powinny być komiczne, ale w sposób kontrastowy, wynikający z ich różnego rodowodu dramatycznego.
Krzysztof Kowalewski jako Korbowski recte Wiktoś zagrał lekko i bez szarży rolę brutalnego draba — tak właśnie, by jego Witkacowskie gadanie kontrastowało z tą rolą
i nie było przez nią przytłoczone. Zmiana Afrosji Opupiejkiny — „poczciwości babiny”
w uroczą operetkową Japoneczkę (Joanna Szczepkowska) jest zupełnie dopuszczalna, gdyż zachowuje element nieskładności i zaskoczenia (Japonka zamiast rosyjskiej niani
u boku angielskiej księżnej).
Największym problemem reżyserskim i aktorskim jest chyba w Kurce Wodnej rola Tadzia. W aktach I i II musi on zachować tyle z cech „widzących” dziatek z tragedii małoletnich, by w akcie trzecim mogło się uwidocznić przebudzenie: inicjacja erotyczna, zrozumienie sztuczności otoczenia i proklamowanie się „draniem”. Stanisław Górka natomiast od początku postawił tylko na jeden rodzaj komizmu: groteskę dorosłego aktora, który pokazuje chłopca. W sumie jednak, niezależnie od wskazania tutaj na takie czy inne możliwości wycieniowania komizmu w poszczególnych rolach, przedstawienie Kurki jest od strony aktorskiej kulturalne i szczerze zabawne.
Co do wszystkich wprowadzonych przez Macieja Englerta narzutów reżyserskich, to — z wyjątkiem może samego tylko finału — nie budzą one zastrzeżeń. Nie ma w końcu żadnego powodu, by grać Kurkę Wodną na klęczkach. Znaczną rolę w ożywieniu przedstawienia odgrywa muzyka, ruch i taniec (układy Witolda Grucy). U Witkiewicza tylko Korbowski gra w salonie na harmonii (jak Lud Zanzibaru w Cyckach Tyrezjasza Apollinaire’a), i ale na tej samej zasadzie równie dobrze trzej grynderzy Theosophical Jan Company mogą się przeobrazić w trójkę koncertujących Jankieli. Skoro na scenie rozpada się rzeczywistość poważnego teatru z XIX wieku, obiad rodzinny w finale aktu I może się zmienić w błazenadę, gdy podając do stołu lokaje rozsypują potrawy i owoce, a nad pobojowiskiem zapada kurtyna. Wreszcie, w budynku Teatru Współczesnego nabierają smaku cytaty z Tanga Mrożka — tańce Księżnej Alicji ze sflaczałym po torturach Edgarem. Czymś więcej niż cytat jest natomiast nawiązanie w finale sztuki do Operetki Gombrowicza.
Zgodnie z propozycją starego Wałpora, by sprowadzić dziewczynki na ostatnią ucztę ancien regime’u, pojawia się jedna z ich przedstawicielek. W kapitalnym numerze kabaretowego transwestytyzmu okazuje się ona po pierwszym strip-tease’ie komisarzem rewolucyjnym, który zabija Wałpora z pistoletu. Po kolejnym strip-tease’ie widzimy znów kobietę kroczącą nago ku płonącemu na horyzoncie słońcu z koncentrycznych kół. Intencja reżysera jest czytelna: chodzi o zneutralizowanie finału z rewolucją,
o utrzymanie jednolitej zabawowej i komicznej linii.
Skoro — w przeciwieństwie do innych dzieł Stanisława Ignacego Witkiewicza — Kurka Wodna jest utworem o kryzysie sztuki i teatru, trudno mieć pretensję o potraktowanie przewrotu jako czegoś równie nieprawdziwego, jak całe życie ci-devant, które wypełniało poprzedzające trzy akty. Kabaretowy numer: dziewczynka-komisarz-dziewczynka byłby igraniem z rzeczywistością najzupełniej w stylu Witkiewicza, gdyby nie fakt, że marsz nagiej Albertynki ku słońcu to bardzo poważny, wprowadzający „pozytywne” rozwiązanie cytat z Gombrowicza; został tu dopisany finał o znacznie większym ciężarze gatunkowym, niż wisielczy humor Witkiewiczowski. Zamiast rozładować koniec świata, reżyser obciążył sztukę pozytywnym morałem.
W każdym jednak razie, obecne przedstawienie Kurki Wodnej ma wyraźnie zaznaczony kierunek i to kierunek zasadniczo słuszny. Jeśli Kurka Wodna daje zabawę, jak to się dzieje w Teatrze Współczesnym, jest to dowodem zarówno na trwałość tej sztuki, jak na słuszny w zasadzie sposób jej interpretacji.