Kurka wodna
Pech Witkacego, Wojciech Natanson, Życie Warszawy, 04.03.1980
Cóż przyjdzie reżyserowi z recenzji usianej komplementami, pozbawionej uzasadnień? Jaki z niej pożytek dla publiczności i teatru? Myślę, że sprawozdawca powinien dochować wierności swemu wrażeniu. Przecież różnica zdań, otwierająca możliwości dyskutowania, chroni przed obojętnością.
Przyznam, że miałem wątpliwości, czy powiedzieć bez ogródek, co myślę o inscenizacji „Kurki wodnej” Witkiewicza wystawionej przez Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym. Na premierze był aplauz, ludzie wyrażali satysfakcję. Mimo wszystko myślę jednak,
że reżyseria i scenografia nie sięgnęły w głąb tej sztuki. „Kurka” jest przecież poświęcona wielkości i nicości, heroizmowi i nihilizmowi, względności pojęć i marzeniom o absolucie, kobiecości i ojcostwu. Usiłując objąć tyle spraw, szukał Witkiewicz formy, która by je mogła zmieścić.
Zresztą sam program Teatru Współczesnego podsuwa argumenty, pozwalając głosować przeciw pomysłom reżysera. W artykule z 1922, który przytoczono, mówi Witkacy o swoim pechu polegającym m.in, na uporczywym twierdzeniu interpretatorów, że się autor „bawi i nabiera'’, „aby się po tym zdemaskować i wyśmiać”. Oczywiście, trudno w takiej sztuce, jak „Kurka wodna” unikać wyrafinowanej zabawy. Ale nie może być ona — wszystkim. Nie wolno, na przykład, odsunąć na bok tytułowej „Kurki”, połączenia ambitnej i szalonej kobiecości z przedmiotem polowań. W przedstawieniu Englerta zostaje to sprowadzone do szczebiotliwości. Wyborna aktorka, Marta Lipińska, nie próbowała szukać sensu głębszego. I nic nie pomogły emblematy „Kurki” umieszczone na jej głowie. Były sztuczne „przyczepione”, niczego nie wyjaśniały. Podobnie postąpiono z inną postacią: księżną Alicją. Maja Komorowska daje ton kabotyńsko-pozerski, choć dobrze wiemy, na co stać tę bogatą w środki aktorkę. Sceny miłosne sprowadzono do monotonnie powtarzanego tańca parodystycznego. Ostrzejsze spięcia dialogowe wyrażono podnoszeniem głosu.
Próby gry bardziej zróżnicowanej są przygłuszane efektami farsowymi. Damian Damięcki ciekawie rysuje postać człowieka skazanego na małość, marionetki w cudzych dłoniach, broniącej się przed jedynym dla niej wyjściem: artyzmem. Cóż, kiedy te piękne wysiłki aktorskie zostały przytłumione takimi efektami, jak zderzenie z okazałym lokajem! Stanisław Górka zdumiewał pomysłowym rozwiązaniem trudnych scen I i II aktu, gdy jest przemądrzałym i nadwrażliwym, a jednak nieświadomym dzieckiem. Mniej nas jednak zaciekawił w akcie III.
Scenograf, Marcin Stajewski, i nie uwzględnia zmienności przestrzennej, jej „narastania”. Buduje tło neutralne. Dopiero w finale ukazał wschodzące słońce dawnego malarstwa japońskiego. Finał ten wiąże się z rozbudowaniem, prawie niemej i nic
w tekście nie znaczącej, postaci niani, którą gra Joanna Szczepkowska, Brawurowo, choć subtelnie. Pod koniec dokonywa nawet ewolucji taneczno-transformacyjnej, z przebrania męskiego przerzucając się w kobiece. Wszystko, na tle gry w karty innych postaci.
Ale czy lapidarne odzywki, przewidziane w „Kurce”, nie były ciekawsze, mocniejsze, celniejsze?
Wojciech Natanson, Życie Warszawy, 04.03.1980r.