Odwrót
Melancholia małżeństwa, Aleksandra Rembowska, Teatr nr 12, gru.00
W oryginale sztuka Williama Nicholsona, której polska prapremiera odbyła się dwa miesiące temu w Teatrze Współczesnym, nosi tytuł The Retreat from Moscow (Odwrót spod Moskwy). Można by przypuszczać, że mamy do czynienia z dramatem historycznym. Tymczasem rzecz dzieje się współcześnie w rodzinie, w której mąż po ponad trzydziestu latach związku postanawia odejść do innej kobiety. Moskwa pojawia się natomiast w czytanych przez niego z zamiłowaniem pamiętnikach z czasów napoleońskich. Powraca jak refren opis owego zimowego odwrotu żołnierzy, ratujących swe życie za wszelką cenę, poświęcających nawet rannych towarzyszy broni, którzy nie mogąc iść stanowiliby dla reszty zgubne obciążenie. Sytuacja, pozornie odległa, jest nieoczekiwanie metaforą relacji małżeńskich tu i teraz. Edward (Olgierd Łukaszewicz) odchodzi, by zacząć życie od nowa, być sobą, a nie pogrążać się bardziej w złudzeniach o miłości (przynajmniej z jego strony), konfliktach i wzajemnych oskarżeniach. Jeśli oboje mieliby zatonąć, to przynajmniej on się uratuje. Inaczej jest z Alicją (Marta Lipińska). Czuje się zaskoczona, oszukana, zdruzgotana decyzją męża. Fakt rozstania równa się dla niej ze śmiercią. Dramat Nicholsona (autora m.in. scenariuszy filmowych Cienistej doliny czy Gladiatora) napisany jest w duchu, by tak rzec, poetyckiego realizmu. Fragmenty życia codziennego toczącego się wokół stołu z herbatą zmieniają się pod wpływem cytowanych wierszy w liryczną refleksję odrealniającą świat przedstawiony. Tropem tym idzie reżyser spektaklu Maciej Englert. Pozwala, by w scenografii Marcina Stajewskiego pojawił się szary pejzaż drzew za oknem, niczym kontrapunkt dla kuchennej przestrzeni. Do końca też nie wiadomo, czy sceny ostatecznej konfrontacji Alicji i Edwarda - rozprawienia się samej z sobą i jego wyznaniem - są tylko projekcją jej wyobraźni, czy historią widzianą oczami pamięci syna (Jacek Rozenek) stającego w obliczu osobistej klęski, a może dzieją się naprawdę? Swoją nieobecność na scenie aktorzy znaczą nagłym znieruchomieniem - tak "niewidzialni" są jednocześnie niemymi świadkami wyznań pozostałych. Realistyczna z reguły gra aktorów nabiera, zwłaszcza w przypadku Edwarda Łukaszewicza i Jamiego - Rozenka, subtelnego dystansu i wyciszenia, umożliwiających postaciom ogląd sytuacji z "wewnętrznej" perspektywy. Centralną osobą dramatu jest bez wątpienia Alicja, której rola stała się dla Marty Lipińskiej prawdziwym polem do popisu. Alicja jest wprost wulkanem emocji, tak pozytywnych, jak negatywnych. Mało tego, ogniskuje w sobie także uczucia innych - męża i syna. Przez dwie i pół godziny, właściwie nie schodząc ze sceny, Alicja Lipińskiej pozostaje w ogniu walki z iście heroiczną determinacją: o utraconą miłość, o zachwianą godność, o prawo do szczęścia. Bywa w tej walce gwałtowna i nieobliczalna, ale też zgnębiona, beznadziejnie samotna w rozpaczy, zagubiona. Ta postać mieni się różnymi odcieniami. Raz odnajdujemy w niej zrzędliwą kurę domową, drobiazgową do niemożliwości, dociekliwością doprowadzającą męża do tępego milczenia, to znów wznoszącą się na wyżyny ducha, znajdującą pociechę w Biblii i poezji. Odrywa się wtedy na chwilę od przytłaczającej prozy życia, nabiera głębszego oddechu i znajduje prawdziwie metafizyczny komentarz dla własnej bezradności i niemocy w wierszach Roberta Frosta, Charlotte Mew, George'a Herberta czy Alana Portera. Ustawienie ról w przedstawieniu, nie tylko poprzez równomierne rozłożenie racji, ale też użyte środki (dwugłos odpowiadający głosowi wiodącemu), sprawia, że w ostatniej scenie mamy do czynienia z przejmująco brzmiącym tercetem - choć przecież nie unisono, bo każda z partii to osobna melodia: bolesna i wzruszająca.