Moralność pani Dulskiej
Straszni mieszczanie znowu rządzą., Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 272, 23.11.2011
Nie lękajcie się, mieszczuchy i filistrzy. Teatr przypomniał sobie o was. Już niczego wam nie zarzuci, ale z czułością i troską pochyli się nad waszymi marzeniami o wygodnym życiu. Odpowiednia liczba drzwi na scenie, kanapa - gdzie trzeba, tańce - bez przesady. Dla ambitnych - kilka metaforycznych przerywników. W tym wszystkim: pani Dulska (Monika Krzywkowska), na którą nie patrzy się z potępieniem, ale z braterską wyrozumiałością.
Oto teatr nowej klasy mieszczańskiej. Teatr lekkopólśredni, jeśli chodzi o "unowocześnienia". Teatr gwarantujący godziwą rozrywkę i satysfakcję z tego, że ktoś wreszcie pochylił się nad naszymi codziennymi dylematami. Odkąd nawet sztuka mainstreamowa stalą się krytyczna i prowokacyjną straszni mieszczanie mogli użalić się nad sobą jedynie przy familijnych serialach. Ze sceny słyszeli zwykle wezwania do ekspiacji, pokuty, przewartościowania dotychczasowego stylu życia. Mieli otworzyć się na "obcego", pracować nad tolerancją, zaś własnym kołtuństwem - szczerze pogardzać.
Jednak w czasach kryzysu teatr nie może już sobie pozwolić, by nieustannie usuwać widzom ziemię spod nóg. Postanowił o steranego, ale nadal wypłacalnego kołtuna zawalczyć. W końcu teatralnych kas nie napełnią "oburzeni" studenci (bilety zniżkowe) i prawdziwi koneserzy sztuki (wejściówki lub zaproszenia).
Spektakl "Moralność pani Dulskiej" w reżyserii Agnieszki Glińskiej nadaje się więc idealnie na manifest wszystkich, którzy poczuli się ostatnio zaniepokojeni - czy to prognozami ekonomicznymi, czy to expose premiera i perspektywą zaciskania pasa. Przyglądając się dzielnej pani domu z trudem zarządzającej rodzinną instytucją i szukającej oszczędności, mogą wreszcie zobaczyć nie karykaturę, ale siebie.
Monika Krzywkowska nie gra irytującej burżujki w stylu Hiacynty z "Co ludzie powiedzą". To bohaterka naszych czasów, której sióstr szukać należy raczej w najlepszych odcinkach "Gotowych na wszystko" czy ambitnej produkcji "Mildred Pierce" z Kate Winslet. Młodsza i bardziej schludna, niż to zazwyczaj bywa w inscenizacjach Zapolskiej, staje się godna sympatii i podziwu. Nie ona budzi śmiech, ale pretensjonalna Lokatorka (Monika Kwiatkowska), która trując się w imię wyższych uczuć, wywołała tylko niepotrzebne komplikacje. Zwiewny chód niedoszłej samobójczyni, jej szepty i dramatyczne pozy na fotelu drażnią bardziej niż trzeźwe odpowiedzi Dulskiej. Służąca Hanka (Natalia Rybicka), którą Zbyszko Dulski (Marcin Januszkiewicz) wpędza w kłopoty, nie wydaje się ukrzywdzonym dzieckiem. To wyrachowana smarkula, czasem tylko zmieniająca się w zjawę wielkiej dziewczyny, jak z młodopolskiego obrazka. Obrazka na tyle sztampowego i odrealnionego, że człowiek twardo stąpający po ziemi nie musi się z nim liczyć.
Bo Dulska z Teatru Współczesnego nie ma może wyszukanego gustu, ale za to ma rację. Czasy są niepewne, więc trzeba ograniczać zarówno wydatki, jak i poziom życiowego dramatyzmu. Na ulicę faktycznie lepiej nie wychodzić, bo tam jak nie 10 kwietnia, to 11 listopada. Pranie brudów w domu wypada taniej, nikt nie zaprzeczy.
Scenografia przedstawia niby tradycyjny mieszczański salon z czasów Zapolskiej. Patrząc jednak na zaradność gospodyni, można przypuszczać, że przeżyła cały XX wiek, a i w XXI radziła sobie niezgorzej. Jeździła pewnie z rąbanką za okupacji, kombinowała cielęcinę spod lady w stanie wojennym. Dziś sprawnie zarządza domowym budżetem. Worki bielizny, które nieustannie wnosi na scenę i segreguje, wcale nie rażą. Podobnymi czynnościami zajmują się dziś nieustannie na ekranach ikony telewizji, jak autorka bestsellerowych poradników Anthea Turner ("Perfekcyjna pani domu").
Agnieszka Glińska nie tylko wysyła do zatroskanych mieszczan pocieszycielski komunikat. Dba także, by forma przedstawienia była dla nich do zaakceptowania. Wplata w spektakl mnóstwo uprzyjemniaczy i uzdatniaczy, jak taneczne przerywniki czy sygnalizowane wyraźnie projekcjami i zmianą światła sceny metafizyczne. Wszystko jasne. Powstało perfekcyjnie zrealizowane przedstawienie, lekkie, łatwe i kon-formistyczne.
Lustro, które Agnieszka Glińska stawia na scenie, nie jest już narzędziem krytyki. Reżyserka nie gromi za jego pomocą: "Przyjrzyjcie się sobie, burżuje, w pysk wam mówię litość moję".
Teatr Współczesny zawsze był sceną wielkomiejskiej inteligencji. Jego "mieszczańskość" była jednak raczej synonimem "wyższych sfer". Prezentował wartości i styl życia, do którego człowiek kulturalny powinien aspirować. Chciał wychowywać napływowych plebejuszy i dawać azyl warszawiakom zasiedziałym. Kierując swój przekaz do "nowej klasy mieszczańskiej", już jej nie dokształca, nie nobilituje, ale po prostu pociesza. Tak, drodzy straszni mieszczanie, zostawcie już te egzystencjalne dylematy. Świata, w którym żyjecie, nie stać na moralne wątpliwości. Bądźcie więc spokojni. Macie rację.