Czego nie widać
Bawią nas, Teresa Krzemień, Wprost nr 14, 5.04.1992
Nie tylko W Sejmie i Senacie. W teatrach też. W warszawskich ostatnio urodzaj na relaks. Farse, komedie, składniki kabaretowe, pioseneczki. Na scenach jak najbardziej dramatycznych. Wszystkim raptem zaczęło chodzić o kondycję widza, o jego uśmiech, ukojenie. Kto żyw więc łagodzi obyczaje.
Zwłaszcza że trzeba oszczędzać i walczyć o widza bardziej agresywnie niż dotąd, jedno i drugie naraz. Więc pełno komediowych, małoobsadowych premier (tańsze!), a sale i salki teatralne huczą od braw widowni.
Bo tak już jest, że nawet chała rozrywkowa znajdzie entuzjastyczną widownię i wiedzieć to trzeba, zabierając się do oceny, by nie utracić właściwej miary. Tym cenniejsze są sukcesy komediowe, te prawdziwe. A są.
Ale najpierw o niewypale. Jest nim kabaret aktualności nie tylko politycznych, czyli „Poczekalnia” w Syrenie, u dyrektora Korpolewskiego. I w jego reżyserii, notabene. Nie pomogły tej „Poczekalni” nawet Hanka Bielicka i Teresa Lipowska, wykonawczynie najlepszych numerów; klęska tkwi w tekstach, mocno już nieświeżych, jak na polityczne aktualności. I niekoniecznie kabaretowych. Ale chęci były. Co najmniej kontry dla „Polskiego ZOO”, i szkoda, że nie wyszło.
Wyszło natomiast znakomicie w Kwadracie. Angielska farsa Raya Conneya „Mayday”, w reżyserii Marcina Sławińskiego, z dwiema Ewami, Wencel i Borowik, z Jerzym Bończakiem, Bronisławem Surmiakiem i - przede wszystkim - Wojciechem Pokorą, to spektakl, który można polecać przepracowanym biznesmenom, zdegustowanym recenzentom i każdemu normalnemu widzowi również. Jak często w tym specjalistycznie, od lat, rozrywkowym teatrze mamy do czynienia z prapremierą światowego przeboju komediowego. Conney zbliżył się do ideału farsy, wedle tejże farsy definicji poczynionej przez innego Brytyjczyka, Bena Traversa: „Komedia to nieprawdziwi ludzie w prawdziwych sytuacjach, a farsa to prawdziwi ludzie w nieprawdziwych sytuacjach”.
Przygody bigamisty taksówkarza, kiedy jest nim Wojciech Pokora, dopraszają się naszego uśmiechu. I mają go.
Bardziej wyrafinowane rozkosze komediowe ofiarowuje Teatr Współczesny. W nurcie 19.15 - premiera sztuki Michaela Frayna „Czego nie widać”. Opowieść o tym, jak objazdowy teatrzyk gra niewysokiego lotu komercyjny repertuar. I jak to wygląda od strony kulis. Słowem, raz jeszcze pomysł w teatrze, tym razem na wesoło. Ba, w konwencji dobrodusznej groteski i cyrkowej wręcz arlekinady. Sporo tu perfidii, jak choćby w obśmianiu tej błogosławionej dziś rynkowości sztuki, choćby w obserwacji obyczajowej. Frayn to mistrz i klasyk, dziennikarz poza tym („Guardian”, „Observer”), bystrzak. Jego sztuki biją rekordy kasowe, i nie tylko w tak zwanym angielskojęzycznym obszarze. We Współczesnym bawią się wszyscy - aktorzy, publiczność i... postacie, które są na scenie, wedle scenariusza też aktorzy. Marta Lipińska, Anna Majcher, Agnieszka Suchora - świetne role. I panowie - Krzysztof Wakuliński, Bronisław Pawlik, Marek Bargiełowski. Dwoją się, troją, ruch, szum, bieganina, gagi, riposty cięte i błyskawiczne - prawie jak w amerykańskim filmie...
Zabawa naprawdę dobra. Choć spektakl chyba za długi (trzy akty, trzy bite godziny).
Krótka godzinka z okładem bardzo niewielkim to czas poświęcony na przedstawienie pt. „Życie prywatne”. W Prezentacjach u Romualda Szejda (Scena w Zakładach Norblina, przy Żelaznej). Tutaj zawsze dawano rozrywkę w modelu impresaryjnym, na konkretne engagement. Od lat już ta scena była rynkowa i samowystarczalna. „Życie prywatne” to znowu rzecz angielska (to już reguła w zabawie tegorocznej!), komedyjka matrymonialno-erotyczna pióra Noela Cowarda. Dwie pary, które się rozwiodły, które się potem spotkały, które znowu się odnalazły i te pe, i te de. Bzdura typowa i nienowa w pomyśle. Ale spektakl - zabawny bardzo. Dzięki aktorom, grającym dość ostro, charakterystycznie. Joanna Szczepkowska - pyszna, jej partnerka i rywalka Joanna Kurowska - jeszcze pyszniejsza (trzeci rok na scenie, charakterki i witalności za pięć). Przystojny Artur Żmijewski, idealnie podtatusiały Marcin Troński. Reżyseria Romualda Szejda.
Znowu śmiech. W Teatrze Północnym „Piosenki przypartych do muru”, na Scenie 61, w Ateneum, prawie monodram o przygodach pewnej pokojówki (Anna Seniuk), czyli znajomość z Hermannem Brochem („Zwierzenia służki Zerliny”), w Kameralnym Goldoni, w Powszechnym Janda w „Kotce na blaszanym dachu”... Stop. To już inna historia.
Na razie śmiejmy się. Czyżby na zapas?