Czego nie widać
Farsa dobra na wszystko, Wanda Zwinogrodzka, Gazeta Wyborcza nr 32, 7.02.1992
Przed wojną - zresztą tak drugą, jak i pierwszą - farsy przeważały w repertuarze scen warszawskich. Krytycy pomstowali. Farsa była dla nich ucieleśnieniem tego, co najgorsze: teatralnej tandety, złego smaku, upadku ambicji artystycznych. Publiczność jednak kochała się w farsach, a teatry - w publiczności, więc złorzeczenia krytyków nie zdały się na nic. Farsa miała się świetnie.
Po wojnie teatry zwolniono z troski o widzów i na czterdzieści lat farsa zniknęła z repertuaru. Teraz powraca. Czy pora bić na alarm?
Dopóki prezentuje się tak, jak w Teatrze Współczesnym, wypada tylko przyklasnąć. Inna rzecz, że „Czego nie widać” jest farsą niezwykłą. Farsą, która wesoło kpi z samej siebie. Opowiada mianowicie o przedstawieniu innej farsy pt „Co widać”. Przedstawieniu, które obserwujemy jak Pan Bóg przykazał, od strony widowni, to znów od kulis, zaglądając pod podszewkę scenicznej fikcji i śledząc zabawne sytuacje, będące od wieków źródłem niezliczonych teatralnych anegdot - nagłe zastępstwa, wpadki aktorskie, pogubione rekwizyty. Słowem: komiczne konsekwencje ingerencji życia w materię sztuki.
Dla teatru - kąsek nie lada, a już zwłaszcza dla takiego zespołu, jakim dysponuje Współczesny. Każdy z aktorów ma tu przecież dwie role, toteż vis comica Marty Lipińskiej, Krzysztofa Kowalewskiego i Bronisława Pawlika zostaje niejako w dwójnasób spotęgowana. Nieoczekiwanie wielkim talentem komicznym błysnął również aktor, znany dotychczas z innego repertuaru - Krzysztof Wakuliński. Zresztą wszystkie role, łącznie z debiutancką kreacją Ewy Gawryluk, poprowadzone są bez zarzutu.
Niemała w tym zasługa reżysera - Macieja Englerta. Że cechuje go poczucie smaku, dzięki czemu dowcipy sytuacyjne reżyseruje lekko, a nigdy po prostacku - wiadomo nie od dzisiaj. Że udało mu się precyzyjnie zaplanować całe to zwariowane sceniczne zamieszanie - napawa podziwem. Ale że zdołał pomieścić szereg równoczesnych działań, w jakie obfituje sztuka Frayna, w szczupłej przestrzeni Współczesnego - zakrawa na cud, którego współautorem jest scenograf - Marcin Stajewski.
Dwie godziny pysznej zabawy - oto, co otrzymaliśmy, gdy Teatr Współczesny sięgnął po farsę. Zamiast więc lamentować, że wraca ona do łask, chciałoby się poprosić o więcej. Post trwał czterdzieści lat - i może na razie wystarczy?