Całe dni na drzewach
Drzewa próchnieją, Jaszcz, Trybuna Ludu, 07.03.1968
Autorka tej sztuki „Cale dni na drzewach” jest znaną w świecie snobką. Może to zbyt prosto z mostu, zbyt prostolinijne określenie, ale czasem słowa otwarte na przestrzał są najwłaściwsze. Mam z twórczością tej autorki więcej do czynienia niż moi koledzy — recenzenci teatralni. Duras interesuje się bowiem przede wszystkim filmem, z powieści swoich robi scenariusze, jest w tym zakresie poszukiwaną specjalistką, pisze dla filmu więcej niż dla literatury, a tym bardziej — niż dla teatru, w którym zyskała najmniej powodzenia. Ostatnio Duras wzięła się nawet sama do reżyserowania swoich pomysłów, zrobiła film „Muzyka”, który zyskał poklask w pewnych wysoce elitarnych kręgach paryskich — utwór nudny i wysmakowany.
Margueritte nie jest drugą Françoise (Sagan), bo i skala talentu inna, i zainteresowania szersze, i myśl głębsza. Ale jest w jej twórczości moda i życie wytworne, zbyt dużo póz i luster, w których przeglądają się głębie pozorowane, myśli uczesane. Niemniej sukcesy Duras, choć czasem efektowne i zbliżone do pułapu wartości niezdewaluowanych, są dość ograniczone w zasięgu. Obawiam się, że i u nas nie zdobędzie szerszego uznania ta sztuka o pretensjonalnym tytule, wystawiona zresztą z tą starannością i precyzją, do jakich przyzwyczajeni jesteśmy w Teatrze Współczesnym.
Więc najpierw o tym przedstawieniu. Wyreżyserował je ANDRZEJ ŁAPICKI w sposób potwierdzający dobrą szkołę reżyserską. Muśnięcie ręki reżysera znać w drobnych, lecz obfitych interwencjach w tekście scenicznym, znać w dotarciu dialogu, znać w ukameralnieniu sceny w striptisowym lokalu, co pozwoliło także zewnętrznie nadać sztuce jednolity charakter. Łapicki zagrał też role Syna z właściwym sobie wdziękiem i swobodą, pod którymi czają się u Syna groźne cechy natury ludzkiej, słabość egzystencji, skazanej na nieodległy już, haniebny kres.
W sztuce pierwsze skrzypce gra Matka, u nas piękny triumf bogatego aktorstwa BARBARY LUDWIŻANKI. Daje ona pogłębiony portret jednej z tych starych Francuzek, jakie spotkać można często. Matka jest skąpa, chciwa, żarłoczna, straszliwie mieszczańska, a zarazem anarchicznie szczodra, nienawidząca stylu życia swojego i swojej rodziny i dlatego rozkochana do zatracenia w tym jedynym synu, który z żelaznych krat życia i moralności mieszczańskiej się wyłamał
i wiedzie w Paryżu niby beztroski żywot ptaka, polatującego z drzewa na drzewo. Ludwiżanka w tej roli jest na przemian uczuciowa i oschła, śmieszna i tragiczna, nie przestając być wciąż sobą — winowajczynią dramatu Syna i dramatu własnego. Świetna rola z klasy mistrzów.
I jeszcze jedna bardzo dobrze poprowadzona rola: BARBARA SOŁTYSIK jako przyjaciółka Syna, kobieta z nocnego lokalu w Paryżu, którą urok promiennego Syna też przywiązał do jego żałosnej wegetacji. Talent Sołtysik rozwija się z roli na rolę i dzisiaj to już aktorka pełną miarą, choć młoda wiekiem i o krótkim stażu na scenie. Sołtysik umiała doskonale wygrywać swe atuty zewnętrzne: w sztuce Duras łączy je z wyrazistym obrazem charakteru dziewczyny prymitywnej, trochę wulgarnej, a przecież, i wbrew pozorom, niegłupiej. Tylko nawiasem: jest oczywiście zbyt młoda, w stosunku do tej kobiety, jaką sobie wymyśliła Duras jako Marcelę („kobieta trzydziestoletnia”); nie zmienia to jednak sensu sztuki.
Właściciela nocnego kabaretu zagrał sprawnie TADEUSZ SUROWA. Dekoracje WOJCIECHA SIECIŃSKIEGO, zarówno realnego pokoju w mieszkaniu Syna jak umownej salki w barze — bardzo trafnie pomyślane.
Wracam do sztuki. Duras idzie w niej za modą neonaturalizmu i robi to zręcznie, jak niemal wszystko, do czego się bierze. Jest tu i francuska, i amerykańska szkoła naturalizmu, od Mauriaca do Albeego. Zafascynowanie burżuja życiem „wolnych ptaków” (choćby i niebieskich) ma stare tradycje. Matka w sztuce Duras urodziła kilkoro dzieci, które umiała wychować w dyscyplinie, i które wrosły w życie zamożne i unormowane. Jednemu pozwalała na wszystko, i oto skutki. Bo w miejsce porzuconych, nie znalazł żadnego innego celu, stał się nędznym niewolnikiem swego nieróbstwa, przed moralną i fizyczną nicością. Ten Syn skończy jak bezdomny pies i Matka wie o tym, tego mu właściwie życzy, ponieważ równie go uwielbia, jak nim gardzi.
I jak gardzi sama sobą. Bo ze sztuki Duras przebija poczucie końca mieszczańskiego świata. Matka przybyła z kraju, którym Francuzi przestali władać. Swój kolonialny majątek właściwie już straciła. Bogactwo Matki jest równie fikcyjne, jak karciane nadzieje Syna. Nie ma litości dla przegranych — klasowo czy moralnie.