Bucharest Calling
NIE BYĆ WIĘŹNIEM ROZPACZY, Wiesław Kowalski, Teatr dla was., 7.06.2016
Mocnym akcentem kończy sezon teatralny 2015/2016 Teatr Współczesny w Warszawie. „Bucharest Calling” w reżyserii Jarosława Tumidajskiego to w moim odczuciu jedno z najważniejszych wydarzeń w tym roku. Zarówno pod względem pracy realizatorów zaangażowanych w to przedsięwzięcie, jak i kreacji aktorskich stworzonych przez pięcioosobową obsadę tego przedstawienia.
Ştefan Peca to jeden z bardziej znanych dramaturgów we współczesnej literaturze rumuńskiej. Wystawiony na Scenie w Baraku dramat był już kilkakrotnie poddawany tzw. czytaniom performatywnym. Dochodzi w nim do skonfrontowania postaw piątki młodych ludzi, którzy próbują odnaleźć się w postkomunistycznej rzeczywistości rumuńskiej metropolii. Poznajemy najpierw entuzjastę nocnych wyścigów samochodowych pogrążonego w swoistym stuporze po stracie żony-narkomanki, który później okaże się bratem "plajtującego" radiowego didżeja; zakręconą klubowiczkę próbującą uśmiercić swoją matkę, która za chwilę okaże się siostrą dziwki, marzącej o karierze aktorskiej w Hollywood i alfonsa tej ostatniej. Każdy z bohaterów z niemałym poświęceniem i desperacją, ale też na swój sposób obsesyjnie, zmaga się nie tylko z samym sobą, ale przede wszystkim z tym co niesie zatrzaśnięcie w matni upalnego, dusznego i gorącego miasta, w którym przyszło im żyć. Bukareszt jest jak złomowisko, jak cmentarz, jak narkotyk, jednocześnie odpycha i magnetyzuje, jest jak tajfun, sieje spustoszenie i wyciąga swoje macki, by burzyć każde pragnienie miłości, by niszczyć ludzkie marzenia i aspiracje w próbach poszukiwania swojego miejsca w świecie.
Peca znakomicie rozpisuje skomplikowane biografie protagonistów, zapętla ich życiorysy, a polifoniczną strukturę dramaturgiczną w labiryncie krytycznych momentów z ogromną intensywnością rozrysowuje w działaniach Jarosław Tumidajski w klaustrofobicznej przestrzeni Mirka Kaczmarka, gdzie nawet Supermen stoi wbity głową w glebę. Ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze, tzn. nie sama historia, choć przecież to właśnie ona dostarcza nam wielu powodów do wzruszenia i innego niż zazwyczaj śmiechu. Najbardziej fascynujące i intrygujące jest to z jakim samozaparciem i prawdą aktorzy budują swoje postaci, jak próbują unieść się niczym samolot w górę, by nawet po pełnym łagodności locie spostrzec nagle, że masek tlenowych już dawno nie ma, a ciśnienie gwałtownie zmalało i muszą, chcąc nie chcąc, spaść z powrotem na ziemię.
Sceniczna realizacja Jarosława Tumidajskiego jest naprawdę zachwycająca, choć wiem, że przy skali poruszanych problemów może to brzmieć mało prawdopodobnie, przede wszystkim dzięki perfekcyjnej kompozycji i wewnętrznej dramaturgii. Reżyser z niezwykłą precyzją zadbał o każdy rytm i konstrukcję spektaklu, o sugestywne przenikanie się rzeczywistości bohaterów, a nie jest to łatwe kiedy niemalże wszyscy są przez cały czas na scenie, o zwartość tempa i o poszczególne role, które tworzą tutaj bardzo zindywidualizowany typ sylwetek odsłaniających przed nami swoje osobiste dramaty i ludzkie tragedie. Spektakl ogląda się niczym najlepiej sfilmowany thriller, jest też w nim trochę czarnego humoru, co zresztą realizatorzy „smacznie” inkrustują nawiązaniami do kinowej estetyki Tarantino.
Naprawdę trudno byłoby wyróżnić kogokolwiek z obsady tego widowiska, bo wszyscy razem wewnętrznym napięciem skupiają na sobie uwagę widzów od początku do końca. Wszystkie role się tutaj pięknie rozwijają i znakomicie uzupełniają, a destrukcja osobowości u niektórych jest momentami porażająca. Do tego dochodzi jeszcze ogromna delikatność, brak ckliwości i aktorska powściągliwość w wyborze środków wyrazu - nie pozbawionych jednak silnej i zdecydowanej ekspresji, widocznej w każdym spojrzeniu i w każdym ruchu ciała, w każdym przejściu, w każdej pozie - nawet wtedy, gdy aktor nie bierze udziału w akcji, ma się wrażenie, że jest wciąż obecny, że nie możemy go stracić z oczu. Tutaj aktorzy oprócz tego, że osiągają apogeum naturalności, robią to z potrzebnym w teatrze naddatkiem, który ustawia ich aktorstwo w nurcie tego, które kiedyś zwykliśmy nazywać kreacyjnym, a które zdaje się umierać dzisiaj w zaledwie scenicznej prywatności.
Mikołaj Chroboczek (Andrei), Barbara Wypych (Katia), Mateusz Król (Alex), Monika Pikuła (Julia) i Rafał Zawierucha (Pall Mall) próbują leczyć swoje rany, jakie na ich delikatnej psychice pozostawiło dotychczasowe życie, egzystencja w sparaliżowanym, zainfekowanym złem i okaleczonym społeczeństwie, pławiącym się w okrucieństwie, nieuczciwych spekulacjach, okradaniu i "mordowaniu" najbliższych… Czy jest coś co odmieni ich codzienność pełną konfliktów i zagwarantuje spokojne życie? Ja w każdym razie, po obejrzeniu przedstawienia Tumidajskiego, życzę im jak najlepiej.