Bucharest Calling
Wyrzutkowie, Hanna Karolak, Gość Niedzielny nr 27/3.07, 30.06.2016
"Bucharest Calling" Stefana Pecy w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Młodzi mieszkańcy Bukaresztu, zepchnięci na margines społeczeństwa, walczą o swoje ideały.
Teatr na Mokotowskiej stanowił przed laty okno na świat, wprowadzając na polską scenę najnowsze zachodnioeuropejskie sztuki. Na tle powszechnie obowiązującego socrealizmu stanowiło to świeży powiew. Dziś nie musimy przemycać nowinek, dlatego Maciej Englert przyzwyczaił publiczność do klasycznych, wartościowych pozycji starannie zaaranżowanych i wystawianych.
A jednak, rozumiejąc ducha czasu, proponuje widzom, co jakiś czas, haust nowoczesności. Do takich propozycji możemy zaliczyć ostatnią premierę na deskach Teatru Współczesnego - "Bucha-rest Calling" autorstwa znanego w świecie, ale nie odkrytego jeszcze w Polsce, Stefana Peca.
Spektakl pozwala zapoznać się z dramaturgią rumuńską, zrozumieć problemy, którymi żyją młodzi mieszkańcy Bukaresztu, borykający się ze zjawiskiem odrzucenia. Młodzi ludzie to ofiary transformacji, którym nikt nie zaproponował uczestnictwa w nowym państwie. Zepchnięci na margines rzeczywistości próbują bezskutecznie określić się, kim są, i w jaki sposób mają organizować swoje życie. Wbrew własnej woli stają się wyrzutkami społeczeństwa. Nie mając z czego żyć, pozbawieni oparcia w rodzinie, staczają się coraz niżej. Prostytucja i sutenerstwo to ich chleb powszedni. Byłaby to sztuka trywialna w swojej wymowie, gdyby nie fakt, że w każdym z bohaterów zostały jakieś ideały, pragnienie wyrwania się z tego bagna, szukanie ciepła, miłości, dramatyczne próby zrekompensowania krzywd, które uczynili bliskim. Symboliczna staje się suma 60 tysięcy, której nikt nie chce przyjąć. Ani brat, niegdyś okradziony, ani dziewczyna szukająca miłości, ani zdeprawowany sutener, który próbuje naprawić swoje błędy. Wulgarny język, którym operują bohaterowie, jest tylko maską ich desperacji. Dysk-dżokej, którego zwierzenia nie są nikomu potrzebne, czuje pustkę, w jakiej żyje. Może tylko miasto rozumie ich zagubienie?
Bukareszt - jak oni, ani martwy, ani żywy. Jak niegdysiejsi bohaterowie Czechowa tęsknią do miejsca, w którym odnaleźliby sens życia. Ale takiego miejsca nie ma. Życie jest tutaj, zawsze tutaj.
Znakomitą rolę stworzyła Monika Pikuła, ostra, wulgarna i zaskakująco wrażliwa. Wciąż za mało wykorzystywana w teatrze. Ale i pozostali aktorzy trafiają w sedno dramatu. Młody reżyser Jarosław Tumidajski tworzy w tym rozbitym, także dosłownie, świecie zarazem atmosferę klęski i pragnienie odrodzenia.