Tryptyk
Jaszcz, Perspektywy nr 22, 30.05.1980

...światowa prapremiera sztuki Maxa Frischa "Tryptyk" w Teatrze Współczesnym w reżyserii Erwina Axera. I autor wybitny, i reżyser znakomity, i teatr wzorowy. A jednak porażka. Więc co się stało? Czyżby sztuka "nawaliła", reżyser zlekceważył, zespół się zdrzemnął? Nic z tych rzeczy. "Tryptyk" to dzieło dramatopisarza doświadczonego, ze sceną obytego, który dobrze zna jej prawa. Nie ma w tym "Tryptyku" dynamizmu "Biedermanna i podpalaczy", nie ma protestu moralnego i społecznych ostrości "Andorry", i mało jest przekornego wdzięku "Miłości do geometrii". Ale jest filozoficzna nośność i robota majsterska, każdy szczegół dopracowany, każdy dialog dopieszczony. I na tym przefajnowaniu teatr się potknął. Bo Axer, mistrz stylizacji i zarazem wierności autorowi, zastosował i w przypadku "Tryptyku" tę samą metodą, z jaką reżyseruje wybrane przez siebie utwory (a słabych, z minimalnymi wyjątkami, nie bierze na warsztat). I stało się, że stylizacja przerosła myśl i obnażyła jej pretensjonalne wiązania, że sztuka się rozwlekła i unudniła. Najlepsi aktorzy zastygli na minuty i kwadranse w pozycjach mumijnych i nie zdołali wykrzesać życia z granych przez siebie nieboszczyków (rzecz dzieje się głównie w świecie umarłych) lub kandydatów na nieboszczyków. Dotyczy to zarówno Henryka Borowskiego jak Mai Komorowskiej, zarówno Wiesława Michnikowskiego jak Jana Englerta. "Sami w sobie" byli świetni, a jednak męczyli. Gdybyż reżyser przytłumił celebrę, przykrócił dialog, tchnął więcej życia w pogrobowy egzystencjalizm! Naczelnym zadaniem reżysera jest usługowa rola wobec autora. Ale zarazem kreacyjna. Taki to już paradoks reżyserii.[...]

Deklaracja dostępności