Teremin
"Fantastyczny" Teremin, Tomasz Mościcki, Dziennik, 30.04.2007
W monotonnym pejzażu polskiego teatru pojawił się Artur Tyszkiewicz, reżyser, który doskonale "gra" ironią, humorem i... tradycją. Rok temu triumfował "Iwoną, księżniczką Burgunda" podczas opolskiego festiwalu Klasyka Polska. Kilka miesięcy później w Poznaniu wyreżyserował "Krawca" Sławomira Mrożka. Wreszcie Artur Tyszkiewicz pojawił się w Warszawie. Niedawno zrobił słuchowisko w teatrze Polskiego Radia, a w sobotę w Teatrze Współczesnym odbyła się prapremiera "Teremina" Petra Zelenki. Uważany jest za reżysera młodego pokolenia, choć metrykalnie jest nieco dalej. Jego teatr nie mieści się w głównym nurcie tego, co na polskich scenach uważane jest za ważne. Tyszkiewicz jest "odmieńcem" - i to widać już było w wałbrzyskiej "Iwonie", którą z zachwytem przyjęła publiczność i krytycy różnych generacji. To teatr o przewrotnym humorze, zakorzeniony w najlepszej polskiej tradycji teatru literackiego, jednocześnie zaś - teatr nieodżegnujący się od nowoczesności, ironicznego igrania popkulturowymi kalkami, co z kolei tak widoczne było w poznańskim "Krawcu". Tyszkiewicz starannie pracuje z aktorem, metodycznie czyta tekst, nie dopisuje własnych scen, co jest najczęściej wyrazem reżyserskiej bezradności. W dość monotonnym pejzażu polskiego teatru pojawił się ktoś ciekawy, nieodżegnujący się od związków z poprzednikami. Swoją drogą - Tyszkiewicz artystycznych przodków wstydzić się nie musi. 14 lat temu jako bardzo młody człowiek był w tym samym Teatrze Współczesnym asystentem Erwina Axera, który realizował właśnie legendarną "Miłość na Krymie". Reżyser powrócił więc do miejsca, w którym zaczęła się jego przygoda z teatrem, przerwana później na ponad dekadę. Powrócił cieszącym się u nas coraz większą popularnością Petrem Zelenką. "Teremin" sam w sobie jest utworem dość wyjątkowym, bo biografie niezwykłych ludzi to raczej domena filmu. Teatr sięga po tę tematykę, często jednak są to próby zakończone sukcesem połowicznym. Nad biografią prawdziwego człowieka stającego się postacią sztuki ciąży często zbyt silnie piętno osobowości autora, który za pomocą bohatera załatwia swoje ważne sprawy. Prawdziwy człowiek staje się więc mniej istotny. Zelenka w swojej opowieści o genialnym wynalazcy uwikłanym w historię XX wieku osiągnął chwalebny kompromis: to żywa historia geniusza, a równocześnie metafora zniewolenia przez politykę, pieniądz, własne namiętności. Bohater, tytułowy Lew Siergiejewicz Teremin (znakomita rola Leona Charewicza), to wynalazca urządzenia, które zmieniło oblicze, muzyki XX wieku. Jego thereminvox, skonstruowany na początku lat XX, to praszczur dzisiejszych "parapetów", klawiatur, bez których trudno wyobrazić sobie współczesną muzykę rozrywkową. Aż trudno uwierzyć, jak daleką drogę przebył syntezator: od eleganckiej drewnianej skrzyneczki z dwiema antenami aż po cyfrowe samplery przechowujące i przetwarzające wszelkie możliwe brzmienia. Przedstawienie Tyszkiewicza nie jest jednak jedynie historyjką wynalazku z obowiązkowym scenicznym demo niezwykłego urządzenia (choć te sceny są bardzo efektowne): to gorzka opowieść o człowieku przez swój geniusz uwikłanym w historię, swój talent składającego w służbę złu rosyjskiego komunizmu, a także ironiczna diagnoza współczesnej masowej kultury. Nic dziwnego, że gdy jedna z postaci mówi z zachwytem o sukcesie koncertu tereministów na wielkim stadionie: muzyka podniesiona została do rangi meczu baseballa - na widowni słychać gorzki śmiech. Nowy instrument i jego spadkobiercy, jeszcze w latach 70. dający nadzieję na odkrycie nowych, fascynujących światów brzmień - dziś przyczynili się jedynie do spauperyzowania muzyki. To, co mogło ją odnowić - w rezultacie obniżyło jej rangę. W przedstawieniu Tyszkiewicza są prawdziwe i rzetelnie skonstruowane role, choćby wspomniany już Teremin Charewicza, zrazu onieśmielony, prowincjonalny, jakby zbyt kanciasty i zamaszysty w ruchach, później nabierający zgubnej pewności siebie, na koniec zmieniony, zrezygnowany czy kapitalne studium wiecznie "podciętego" detektywa - w tej roli Sławomir Orzechowski, komicznie cedzący słowa, czy zabawna karykatura artystowskiej postaci kompozytora Schillingera stworzona przez Janusza Michałowskiego. Świetne panie: Monika Pikuła jako komunizująca Lavinia oraz dwie Moniki: Krzywkowska i Kwiatkowska walczące o miłość Teremina. Warto jedynie zewrzeć nieco trzeci akt, w którym na premierze wyraźnie siadło tempo. Że to taki nienowoczesny teatr? Owszem, ale w coraz bardziej jednostajnym polskim teatrze przestawienie Tyszkiewicza jest czymś bardzo ożywczym. Ten spektakl z pewnością zbierze cięgi od kapłanów "nowoczesności odwołującej się do rzeczywistości"... Gdyby nasz polski teatr składał się tylko z takich "tereminów" - należałoby bić na alarm. Ponieważ jednak jest to propozycja osobna - trzeba patrzeć z życzliwością. To wzbogaca paletę kolorów naszych scen, czyli przywraca normalność.