Ślub
Wojciech Natanson, Życie Warszawy, 27.09.1983
Inscenizator spektaklu, "oczyściwszy" sztukę z konkretności, umieścił ją w rozrzedzonej, pozbawionej tlenu sferze. Scenografia Wiesława Olki i Krzysztofa Baumillera daje tło neutralne, nie podobne ani do królewskiego pałacu, ani do karczmy, ani do dworku rodzinnego. Atmosfera staje się raczej Beckettowska niż Gombrowiczowska. [...] Można ten spektakl uznać za eksperyment. Reżyser układa postacie w grupy poruszające się precyzyjnie i rytmicznie. Kameralność warunków przestrzennych redukuje widowiskową stronę "Ślubu". Abstrakcyjne kostiumy utrudniają zadania wykonawców. Jednak aktorzy wiele dokonali, Czesław Wołłejko ma , już w zarysie postaci, coś różnolitego, a jednak zwartego. Stworzył figurę na pograniczu udręczonego dziedzica oraz prostaka. Maria Pakulnis daje Marii "dwoistość": dziewki, zdezorientowanej i zagubionej a zrazem wątłej istoty, której wystarczyłoby włożyć modną sukienkę, by ją przeobrazić w ziemiańską pannę (może z "Trędowatej"). Inni wykonawcy nie otrzymali tak podatnego materiału w ramach reżyserskiej koncepcji. Jednak szkicują czasem wyraziste sylwety. Np. Władzia, jako uosobienie obojętności beztroskiej, koleżeńskiej, samouinicestwiającej (Grzegorz Wons). Najtrudniejsze jest zadanie Wojciecha Wysockiego jako Henryka. Sztuczność, którą Gombrowicz wspomina, obciąża rolę. Reżyser tę sztuczność pomnożył, odebrał postaci wszelkie odcienie ironii. Warunki głosowe aktora jeszcze mocniej go skłaniają do koturnowości. A zarazem do owej filozoficzności , która upodabnia spektakl "Ślubu" do "Końcówki" czy "Czekając na Godota".