Transfer
PRZYGINANKA
Transfer, czyli zwycięstwo
w trybie ratunkowym, Jacek Sieradzki, Przekrój, 27.04.2005
Tak się złożyło, ze swoje dwa najlepsze przedstawienia w ostatnich czasach szef warszawskiego Współczesnego stworzył w trybie ratunkowym. Zdarza się bowiem najlepszym nawet dyrektorom, że musza przejąć dowodzenie próbami na kilka tygodni przed premierą, bo zakontraktowany reżyser sobie nie poradził. Na szczęście Maciej Englert wpuszcza na afisz tylko takie sztuki, które go obchodzą. Gdy więc wskutek nagłej katastrofy musi się sam zabrać do roboty, wie, co chciałby powiedzieć. Tyle że musi nagiąć zarówno utwór do własnego stylu, jak i siebie samego do utworu. To wzajemne przyginanie, niewątpliwie stresujące, owocuje jednak nadspodziewanym witalizmem, oryginalnością, nerwem scenicznym. Tak było z "Porucznikiem z Inishmore", jednym z najlepszych przedstawień minionego sezonu. Tak też jest z "Transferem" Maksyma Kuroczkina. Choć tu materia stawiła opór. Sztuki Kuroczkina, jednego z nowych dramatopisarzy rosyjskich, są bowiem erupcjami wariackich wizji niepoukładanych w tradycyjne konwencje i łańcuchy fabularne. COŚ Z NICZEGO "Transfer" jest opowieścią o ludziach, którzy się niczemu nie dziwią. Oto niewyspany mąż burczy na żonę; trzeba podjąć nieoczekiwanego kolegę z wojska, a na pijaństwo można się urwać tylko na noc do biura. Że zastanie się potem w domu gacha - trudno; ale można spokojnie wziąć go na wycieczkę z własną kochanką, podstawiając żonie do łóżka owego kolegę. Nic to, że celem wycieczki będzie... piekło, skąd przyszło zaproszenie od zmarłego ojca, i gdzie jedzie się bez kłopotu: biuro podróży załatwi formalności. A w piekle jest jak tu, tylko obowiązuje jeszcze mniej wyrzutów sumienia. Prawda, że ładny obrazek? Niestety, niesceniczny: co ma grać aktor, któremu dano zadanie nie dziwić się niczemu? Majsterska robota Englerta polega na wypełnieniu tej groteski za pomocą odwiecznych chwytów: szermierki słownej, gagów, rytmu działań. Warto popatrzeć, jak Andrzej Zieliński i Borys Szyc szyją sceniczne bycie z takiego "niczego"! Dostrajają się do nich partnerki, a epizody Jana Pęczka, Janusza Michałowskiego i Mateusza Damięckiego dopełniają wieczoru. Opowieść robi się skuteczna, poukładana, logiczna. Nawet gruba umowność - wciśnięcie wszystkiego w jedną, mało nośną dekorację - nie budzi protestu. Liczy się lekkość, żart i spektakularne odsłanianie świata z wykastrowanym zdziwieniem. Świata o krok od piekła. NIECH ŻYJE PRZYGINANIE Czy z tego coś wynika? Tu kłopot - ale już na poziomie sztuki Kuroczkina, dalekiej od stawiania tez i wyciągania wniosków. W tekście "Transferu" - jak w wielu dzisiejszych utworach dla teatru - celowo nie ma przesłań i kropek nad "i". Jest anarchistycznie czysta przyjemność dokopywania się do absurdu, stawiania postaci na głowie, bawienia się ich losem. Rosyjski pisarz spadłby z fotela, widząc, jak poukładano jego kapryśne koncepty. Może jednak dojrzałby walor w tym przygięciu? Bo brawura jego skojarzeń okazuje się walorem właśnie w kontrapunkcie do perfekcyjnego porządkowania wiodącego ku dydaktyce - tej, co wylazła na przykład z wystawionych chwilę wcześniej w tymże Współczesnym starutkich jednoaktówek Mrożka. Niech zatem żyje przyginanie - starego do nowego i nowego do starego, ducha porządku do ducha anarchii i odwrotnie. Tudzież każdy inny, równie mało spodziewany transfer.