Pierwszy dzień wolności
Jerzy Zagórski, Kurier Polski, 22.12.1959
Są w nowej sztuce Kruczkowskiego sceny o dużym napięciu dramatycznym, zwłaszcza w III akcie. Do nich należy scena zbuntowanej i uciekającej Ingi, zagrana przez Śląską w sposób wstrząsający. Są także sceny rozwleczone, na przykład monolog przed "Galeteą" w postaci manekina krawieckiego. Cóż.... nie mniej głośni dramatopisarze, jak na przykład Korniejczuk, pozwalali sobie na podobne monologi z czaszką ( mam na myśli sztukę "Płaton Krieczet"). Jest to rezultat zbyt skrupulatnej chęci wypowiedzenia się do końca. Rzeczą teatru było podkreślić sytuacje bardziej dramatyczne, zaś stuszować (nawet bez skreśleń) bardziej ...nudne. Niestety, reżyser wiele rzeczy porozwlekał, nie tyle w tekście, co w sytuacjach. Zupełnie nieuzasadniona była rezygnacja z kurtyny w sztuce całkowicie realistycznej, psychologicznej i rozgrywanej w ścianach pokoju. To pretensjonalne silenie się na domieszkę "współczesności", tej w cudzysłowie, rozbijało tempo. Na próżno reżyser starał się dać tempo umownego teatru obrazom, które scenograf osadził w rysach grubego autentyzmu. Niemniej obok wymienionej już Śląskiej, zapamięta się wszystkie kreacje aktorskie. Łomnicki w najtrudniejszej, tragicznej roli Jana, który najprzód jest gorączkującym i przygnębionym rannym, zagubionym w lesie życia, później stara się o rację odzyskanej wolności w postaci prawa do wyboru postępowania i wreszcie musi zrezygnować z wszechobejmującego świat przebaczenia - zaznaczył dokładnie zmienność ludzkich odruchów w świetle okoliczności. Bylczyński i Kalina Jędrusik-Dygatowa, jako Michał i Lorchen (sic!), grali w sposób naturalny dwoje ludzi o zniszczonym życiu, spotykających się na ruinie dotychczasowego świata, z tym, że Bylczyński po męsku tonował ekspresję, Jędrusik po kobiecemu ją akcentowała. Rudzki jako porucznik Hieronim, przekazał całą nerwowość i inteligencję tego człowieka prawidłowych odruchów i jasnych wniosków. Pluciński i Zapasiewicz prawidłowo imitowali rodzajowe postacie spragnionych życia młodych podporuczników, zaś Daczyński wycyzelował do najdrobniejszych szczegółów postać doktora niemieckiego, który po przewaleniu się nad jego głową frontu, został sam w miasteczku i korzysta z ochrony byłych jeńców wracających z oflagu przed gwałtem grożącym jego córkom. Dziecięcą postać Lorchen zagrała wzruszająco, osóbka oznaczona trzema gwiazdkami, zaś Kondrat i Opaliński stworzyli postacie niemal portretowe Polaka Anzelma i Niemca Grimma, którzy z całkowicie innych pozycji dochodzą do tej samej konkluzji, że są wypadki, gdy posłuszeństwo dyscyplinie przynosi nie tylko zgubę, ale nie pozwala także wybrnąć ze zbrodni.