Ludzie i anioły
Anioł, kurde, nie ma lekko!, Krzysztof Rozner, www.kulturalna.warszawa.pl, 19.04.2009
No bo tak: od zarania świata ludziska plenią się (zgodnie z boską dyrektywą: "idźcie i rozmnażajcie się") bez opamiętania. Ogarnąć toto, zewidencjonować całe to tałatajstwo z wieku na wiek coraz trudniej. Na dodatek w tym mutującym bez ustanku galimatiasie wyznań, wiar, pączkujących schizm i sekt, połapać się potrafi już mało kto. Skaranie boskie! Skaranie czy też pokaranie dla aniołów zwłaszcza, wyrobników Szafarni Pańskiej na tym ziemskim łez padole. Bo nieuświadomionym trzeba wiedzieć, że ów anioł "ziemski" (gatunek osobny) to - bynajmniej - nie facecik ze skrzydłami, bujający gdzieś w obłokach, lub skrzydłacz z monideł w złoconych ramkach za szkłem. Anioł "ziemski" to najzwyklejsza (różnych specjalizacji) urzędniczyna (bezskrzydła niestetyż!) na etacie niebieskim. Jeszcze jedno wyjaśnienie - co do tzw. aniołów upadłych. To nie do końca tak, że wszyscy upadli bracia anielscy stali się "z automatu" sługusami Lucyfera w czeluściach piekielnych. Sporą ich rzeszę delegowano do "karnych kompanii", by - na naszej, nomen omen, błękitnej planecie - zawiadywali i administrowali - aż do momentu Sądu Ostatecznego - migracjami zasobów ludzkich między życiem a "życiem po życiu". Taka robota to trud sromotny a mało przyjemny, że nie daj Bóg! Ale ktoś przecież robotę tę odwalać musi... Moskwa, rok 2009. Późna noc. W swoim mieszkaniu (niewąski metraż!) z widokiem na wieżowce, kremlowską wieżę Spasską i cerkiewne kopuły Iwan Paszkin (rocznik 1954), pracownik firmy handlującej karmą dla psów, słuchając radia telefonuje do kumpla. Beszta go, że wziął cenową ofertę z gazety, a nie z internetu ("Jeśli nie masz strony, to jesteś zgubiony!") - gdzie taniej. Dzwonek do drzwi. Słyszalny głosik sugeruje wizytę znajomej Iwana. Po ich otwarciu jednak do mieszkania bezpardonowo wkracza Niejaki Stroncyłow. Za powód podaje spis powszechny,. Mimo oporu i protestów, "pacyfikuje" gospodarza. Wie o nim wszystko. Detalicznie. Od dziecięctwa po dorosłość. Nie ma przeproś! - Iwan musi się poddać. Czemu? Tajemniczy gość, nie grzeszący anielską cierpliwością, przybył dopełnić ewidencji niebieskiej, gdyż Iwan ma się jeszcze przed świtem zbierać - przyszła na niego kryska! Będzie istniał nadal, w bliżej nieokreślonej "poczekalni", ale "jak plik w komputerze - spakowany". Pęka początkowo Iwan. Kaja się, usprawiedliwia - spocony jak mysz - przyznaje do win, błaga o prolongatę daty finalizującej jego w sumie lichy żywot. Negocjuje, pertraktuje, sugeruje "podmianę" w kwestionariuszu - byle ujść cało. Anioł (bo wychodzi na jaw, że - strącony z wyżyn - Stroncyłow to "ziemski" anioł) jest niewzruszony. W głębokiej pogardzie ma swoje podłe zajęcie, gardzi en block ludzkością. On i jemu podobni muszą zasuwać, wyręczając Szefa, ponieważ "sam Pan Bóg od dawna już nic nie robi. Jest rozczarowany do tego stopnia, że mówi: - Szkoda fatygi!" Chciał - powiada Stroncyłow - "uduchowić materię, a materia wymknęła się spod kontroli". Powstał totalny bałagan (określany dosadniejszym słowem na b...). A "ziemskie" anioły mają za zadanie jakoś sobie z tym b... poradzić. Jednak anioł nie ma lekko. Jest w Rosji. Pękają kolejno - butelka ormiańskiego Araratu, szampan Igristoje, na wykończeniu jest butelczyna Stolicznej... Języki się plączą, sytuacja komplikuje się i gmatwa... Od obfitości promili aniołowi omalże nie pęka głowa, rąbnięta na dokładkę niemałą patelnią... Sztuka Szenderowicza napisana jest jako utwór na duet męski z męskim kwartetem w tle. Reżyser spektaklu we Współczesnym, Wojciech Adamczyk, zafundował nam duet "Czysty Wyborowy". Sławomir Orzechowski lepi postać Iwana Paszkina ze strzępków gestu i słów na tyle udatnie, że "gotowiśmy odpuścić mu jego winy" i słabostki. Jest po ludzku ludzki, jest "podobny bliźniemu swemu", jest z nas. Czy nie bywamy czasem, jak on, żałośni? Jak on, zagubieni? Jak on, zdziwieni poniewczasie beztroską swą i niefrasobliwością? Jak on, przestraszeni? Jak on, skłonni do egoistycznej podłości - do kupczenia innymi, byle nasze na wierzchu? Jak on rozdygotani, czepiający się kurczowo ostatniej szansy? Jak on, rozmazani, zaflikani, rozczłapani? Jak on wreszcie - tragikomiczni, heroiczni i... nieoczekiwanie - zwycięscy? Postać w odcieniach obrzydliwych, a ciepłych, lepkich, a nie odrażających... Antybohater nie do naśladowania, ale którego trudno nie zaakceptować. Trudno odrzucić. Zaprawdę, powiadam wam: - dobra rola. Stroncyłow Andrzeja Zielińskiego (anioł "chcący poprawić funkcjonowanie administracji niebieskiej w ramach systemu", najwyraźniej niedoceniony i "strącony na ziemię w standardowym trybie") to solidnie zmalowany portrecik odrobinę cynika, ociupinkę geszefciarza, przetrwalnikowego indywiduum - nie całkiem już anioła, a nie całkiem jeszcze człowieka. Zblazowanego urzędasa, co to "stosownie do formularza", ale na boku też by chętnie coś upichcił dla siebie. Spryciula naszego kochanego, który od "znienawidzonej" ludzkości nie omieszkał przyswoić cech niezaprzeczalnie przydatnych, acz powszechnie (przynajmniej oficjalnie!) napiętnowanych. Jakiż to ludzki anioł! I golnąć potrafi, że ho, ho! Zieliński zrazu irytuje timbrem głosu (tożsamym z flegmatycznym Fomą Fomiczem), ale potem rozkręca się, ujawnia żywioł (piękne tyradki o zagmatwanych "układach" niebieskich) i "poszłyyy konie po betonie"! (moskiewskim). Tego wrednego anioła można - dzięki Zielińskiemu - zrozumieć. A od zrozumienia do polubienia jeden krok, czyli - jak mawiają Rosjanie - rukoj podat'... Dlatego ściskam grabę, Panie Andrzeju. Pozostały aktorski kwartet niczego sobie. Niczego sobie zarzucić nie powinien ani Zbigniew Suszyński (lekko demoniczny, skory do użycia środków radykalnych Notariusz), ani Janusz R.Nowicki (ciekawie przyodziany Anioł Likwidator, z zaczątkami sklerozy, zmęczony i marzący o emeryturze), ani Leon Charewicz (rzeczowy Lekarz) czy Michał Piela (Sanitariusz symbolizujący posturą imperialistyczną potęgę Wiecznej Rusi). "Ludziom i Aniołom" wróżę na deskach Współczesnego długi żywot. Na marginesie, scena przy Mokotowskiej unaocznia pewien paradoks - niby interesy Polaków z Rosjanami w skali ogólnej nie idą najlepiej, a przecież "na odcinku sztuki" rzecz ma się jakoś inaczej. Import autorów rosyjskich utrzymuje się w cenie i profituje publicznością wygniatającą fotele w polskich teatrach. Współczesny jest tej tendencji znakomitym przykładem. W foyer plakaty sztuk granych i będących w repertuarze: Braci Priesniakow, Kuroczkina. Teraz zaś Szenderowicz. Wspomnę też o Dostojewskim. Nie wspomnę o innych teatrach, wystarczy zajrzeć do repertuarów. Znamienne... Mniej uwrażliwieniśmy od Rosjan, mniej literacko zdolni? W programie do spektaklu (rodzaj małego leksykonu o anielsko-ludzkich stosunkach dyplomatycznych na przestrzeni dziejów) cytat z "Prób" Michela de Montaigne: "Czyżbyście myśleli, że nigdy nie zajdziecie tam, gdzieście szli bez przerwy? Wszak nie ma drogi, która by nie miała swego kresu." Aniołowie, jacykolwiek by byli, nie mają z nami lekko. Bądźmy przygotowani, by - w razie czego, gdy nas odwiedzą - pogadać z nimi po ludzku. Być może zrozumieją, że nie każdemu w danej chwili spieszno nawet do nieba. Mimo że, podobno, grywa tam na koncertach co sobota Louis Armstrong.