Czarowna noc. Męczeństwo Piotr Ohey'a.
KOSZMAR NOCY LETNIEJ, Stella Winnicka, Dziennik Teatralny Warszawa, 29.02.2008
Mrożek wiecznie żywy - oto hasło, które przychodzi do głowy po spędzeniu wieczoru we Współczesnym. Jest lekkość, jest świeżość i klasa. Bynajmniej nie mamy tu do czynienia z odgrzewanym obiadem. Jednym słowem - warto. Maciej Englert spiął dwa teksty Mrożka w jedną całość. Stanowią sen dwóch bohaterów, granych przez tego samego aktora - Krzysztofa Kowalewskiego. Dzięki temu zabiegowi teksty Mrożka nie pozostały jedynie drobnymi żartami. Udało się wydobyć uniwersalną refleksję, która mimo upływu lat dziś nadal może być aktualna. Trudno zapomnieć oczywiście o kontekście ich powstawania. Opowieść o jednostce przytłoczonej przez państwo i system polityczny odnosi się wprost do epoki PRL, ale nie oznacza, że dziś taki koszmar nie mógłby się przyśnić. Pan Kolega z "Czarownej nocy" i Piotr Ohey to 2 postacie wrzucone nagle w świat absurdu, który jednak przez wiele lat był bliski całkowitego urzeczywistnienia. Pan Kolega śni jeden i ten sam sen razem z Drogim Panem Kolegą. W tym świecie nawet sny są wspólne, nie ma przestrzeni własnej nawet tam. Wszystko jest kolektywne, człowiek nie mający ani grama prywatności, nawet sny musi dzielić z innymi. Śniona kobieta też jest do podziału. Dziwaczność tej sytuacji doprowadza więc bohaterów na skraj obłędu. Rozumowe ogarnięcie tego, co się dzieje we śnie (a początkowo jeszcze, jak sądzą, na jawie) wydaje się niemożliwe. Kto śni, a kto jest śniony? Tego nie wiadomo do końca. Rozważania bohaterów i usilne próby rozwiązania tej absurdalnej zagadki, prowadzą do nader smutnych wniosków - nie stać nas już nawet na wyłącznie własne, prywatne sny - mówi Mrożek, jak zwykle w sobie tylko właściwy, ironiczny sposób. Każe dwóm panom w średnim wieku, będącym na delegacji, toczyć spór o to, który z nich winien jest wtargnięcia w przestrzeń osobistego snu tego drugiego. Jakkolwiek wnioski z ich rozważań są przygnębiające. Krwiożercze macki kolektywizmu dosięgły ich aż tutaj. Świetne role Krzysztofa Kowalewskiego i Janusza Michałowskiego dodają jeszcze uroku tej opowiastce. Doskonale sobie partnerując, sprawiają, że przedstawienie płynie wartko i ma niepowtarzalny klimat. Szczególnie figlarny uśmiech Janusza Michałowskiego jest nie do zapomnienia. Obaj panowie stworzyli równie wspaniałe role w drugiej części wieczoru. Krzysztof Kowalewski jako Piotr Ohey, a Janusz Michałowski jako stary myśliwy, będący świetnym kontrapunktem dla tego pierwszego. Zresztą "Męczeństwo..." w wykonaniu całego zespołu Teatru Współczesnego to majstersztyk. Mimo tak wielu wystawień udało się nadać tekstowi Mrożka własny charakter pisma. Na uwagę zasługują szczególnie role Andrzeja Zielińskiego, wijącego się na łóżku urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Macieja Marczewskiego jako szalonego naukowca. Marta Lipińska jak żona Ohey'a jest jak zwykle niezawodna. W ogóle aktorstwo uważam za najmocniejszą stronę spektaklu. Właściwie nie ma tu słabych punktów. Na dobrą ocenę zasługuje również scenografia. Zwłaszcza w "Męczeństwie..." pomysł z drzwiami otwieranymi coraz szybciej i z coraz większym hukiem, potęguje wrażenie osaczenia Piotra Ohey'a. W stworzeniu klimatu pomaga również muzyka Zygmunta Koniecznego. Osaczony Piotr Ohey pod naporem całego otoczenia musi się poddać. Nawet własna rodzina nie stanie po jego stronie. Tragiczny koniec, rozegrany po mistrzowsku, po raz kolejny uświadomi nam samotność ludzkiej egzystencji zwłaszcza w obliczu katastrofy, jaką niewątpliwie było zagnieżdżenie się tygrysa ludojada w Oheyowej łazience.