Udając ofiarę
Być ofiarą i życ, Agnieszka Szmidel, www.napis.pl, 17.11.2006
To był spektakl! Jeśli nie spektakularny, to na pewno oryginalny w swej formule i pobudzający do refleksji nad najprostszymi, a zarazem najtrudniejszymi pytaniami. Czy żyję? Czy tylko udaję? Jak bardzo żyję? A może wszyscy jesteśmy fantasmagorycznymi wytworami naszych umysłów? Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że tragikomedia braci Presniakow jest sztuką postmodernistyczną. Wielowarstwowa, niejednoznaczna i pełna alegorii oraz metafor w języku i konstrukcji postaci, bawiąca się niejako konwencją dramatu egzystencjalnego w stylu hamletowskim, a zatem czerpiąca z dramatów romantycznych. Pomieszanie stylów i rzeczywistości z fikcją i zwidami głównego bohatera ma jednak swój cel: szeroko rozumianą introspekcję. Proste pytania stawiane przez postaci dramatu wnikają bowiem w głąb relacji z bliskimi i w trzon, w 'ja' samego Wali (świetnie "skrojony" do tej roli Borys Szyc). Wala ma trudne zadanie życiowe: udaje ofiary wypadków i zbrodni podczas momentami komicznych w swym tragizmie rekonstrukcji zdarzeń milicji. Nie robi tego z entuzjazmem, choć Kapitan (furiat-milicjant Andrzej Zieliński) zdecydowanie każe poświęcać się rolom denatów, sugerując, że praca to święty obowiązek obywatelski. Wydaje się zresztą, że Wala nie poświęca się niczemu w dużym stopniu, że nie żywi sympatii wobec życia. Apatyczny, leżący w łóżku poza pracą i medytujący do obrazków japońskich, myśli, jak skończyć ze sobą, ale się boi. Odgrywanie ofiar ma być terapią, swoistym odlękowieniem go na wypadek odejścia, oswojeniem z własną skończonością. Ale co robić, jeśli się także boi życia? Odpowiedzi na to fundamentalne pytanie, powracające w dramacie braci Presniakow nieustannie, nie potrafią udzielić ani rodzice Wali, ani Kapitan, ani nawet niby-Japonka (świetny epizod Stanisławy Celińskiej!) spotkana w barze udającym japońską restaurację, nie ujawnia jej także z zaświatów zagadkowy ojciec. Wala zaczyna więc dostrzegać, że on udając ofiarę jest w tym bardziej wiarygodny, niż reszta żyjących pozornie własnym życiem ludzi. Każdy kogoś udaje, za kogoś się podaje i boi się spojrzeć na siebie z dystansu. Wala, niczym prawdziwy egzystencjalista, w śmierci dostrzega uwolnienie od masek i ról przyjętych przez otoczenie. Ten teatr w teatrze, z efektownym końcowym przejrzeniem się w lustrze i spojrzeniem wewnątrz siebie, był praktykowany wiele razy. Ale sposób, w jaki pokazują to bracia Presniakow a za nimi Maciej Englert, jest nowatorski, bo niebanalny. Można go odczytywać we wszystkich kierunkach: bo jest i satyrą na życie, i tragikomedią ludzkiego istnienia, i powiastką filozoficzną w nowym wydaniu o bezcelowości życia. To sztuka głęboka, ale nie pozbawiona komicznych smaczków. O ile komiczne może być życie, w którym nie ma większego sensu.