Sztuka bez tytułu
Przypadek Płatonowa, Henryka Wach-Malicka, Polska Dziennik Zachodni, 16.03.2010
Antoni Czechow uskarżał się listach do przyjaciół, że jego sztuki zbyt często grane są z sentymentalno-ponurym wydźwiękiem, choć on sam tworzy je bardziej jako komedie niż tragedie. Współcześni realizatorzy sięgają czasem do tej komediowej wskazówki autora, rzadko udaje im się jednak sprostać wyzwaniu. Agnieszce Glińskiej się udało, choć pewnie jej interpretacja Sztuki bez tytułu, od lat znanej w Polsce jako Płatonow, nie wszystkim przypadła do gustu. Jest to jednak przedstawienie konsekwentne i spójne w ramach wybranej przez reżyserkę konwencji. W jej inscenizacji świat prowincjonalnego majątku i nawiedzające go postacie to jakby mały teatrzyk, w którym bardzo długo każdy gra kogoś, kim nie jest w rzeczywistości. Udają, bo wykalkulowali, że to się opłaci, bo źle czują się w swojej skórze, bo ich aspiracje są większe niż możliwości, bo życie, wreszcie, jest nudne, a jakaś odmiana na pewno je ubarwi. Tak więc ludzie z otoczenia generałowej Wojnicew grają tak, jak potrafią, a są w tej grze niewprawieni, nieporadni i z biegiem czasu coraz bardziej żałośni. Ich zachowania, oglądane z zewnątrz po prostu śmieszą, choć im wydają się namiastką spełnianych marzeń. Nie widzą siebie jako kiepskich komediantów, ale nie widzą też, że krzywdzą innych. Agnieszka Glińska, której przedstawienie obejrzeliśmy w poniedziałek, 15 marca jako spektakl mistrzowski na XII Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach, z precyzją chirurga obnaża przed widzem powolne obumieranie moralne bohaterów sztuki. Aktorzy znakomicie to portretują poprzez zmienne środki wyrazu. Zamierzona przez realizatorkę sztuczność zachowania gości generałowej w pierwszej części spektaklu aż bije po oczach. Egzaltowani, niby rozbawieni, kryją swoje prawdy pod pozorami swobody. Każdy tu od każdego w jakiś sposób zależy, pilnują więc bacznie, by nie powiedzieć za dużo. Z biegiem akcji ich maski stają się jednak coraz bardziej przezroczyste. Obłuda idzie o lepsze z nudą, a do głosu dochodzi wyrachowanie. Przełom następuje w scenie, w której Anna Wojnicew żebrze u Płatonowa o chwilę namiętności. Już nie jest dystyngowaną damą i nie zważa na konwenanse. Ona pierwsza daje sygnał do wypełzania podłości, tak usilnie dotąd przez wszystkich skrywanej. Cały ten światek jest nieodparcie śmieszny, ale to właśnie groteskowość tego portretu czyni go tragicznym. To bardzo prawdziwe, bardzo współczesne i bardzo bolesne spostrzeżenie. W tej mierze nic się nie zmieniło, w XXI wieku nadal wszyscy coś, lub kogoś gramy i na ogół przegapiamy moment, w którym przekraczamy granicę przyzwoitości. Komediowy ton spektaklu ma ogromne znaczenie w demaskowaniu słabości bohaterów Czechowa, ale nie zaprzecza idei dramatu. Wielka w tym zasługa rewelacyjnego aktorstwa. Michał Płatonow w interpretacji Borysa Szyca to wielka rola. Aż żal, że widzieć go w tej kreacji może tylko publiczność teatralna. Jego Płatonow nie jest Hamletem rosyjskiej prowincji, rozdartym pomiędzy namiętnością i obowiązkiem, ani pomiędzy lekkomyślnością a wyrzutami sumienia. Jego Michaś, jak nazywa bohatera żona, to zwyczajny lowelas, zarozumiały i rozwydrzony powodzeniem u kobiet, choć pełen niekwestionowanego wdzięku. To facet-dziecko, traktujący ludzi jak klocki, ustawiane w różnych konfiguracjach dla zabawy, nieuleczalny przypadek mężczyzny, który nigdy z niczego nie chce zrezygnować. Wplątując się w kolejne romanse nie myśli o konsekwencjach tych związków, tylko syci się pozycją zdobywcy. Kogo i jak dotyka jego niefrasobliwość, nie ma znaczenia. Płatonow Borysa Szyca jest natomiast jedynym bohaterem tej inscenizacji, który się nie zmienia. Do końca nie opuszcza go wisielczy humor i przekonanie, że z każdej opresji można się wywinąć. Ale w scenie delirium dzieje się coś niesamowitego. Kpiący z siebie i innych, wciąż lekkomyślny, rozbawiony Michał Płatonow umiera na naszych oczach. I nie ma znaczenia, czy strzał w rewolweru pada naprawdę, czy tylko w umęczonej wódą wyobraźni. Borys Szyc, przez te kilkanaście końcowych minut tworzy wstrząsającą kreację człowieka, którego już nie ma. Jego drżące palce, niewidzące oczy i nieskoordynowane ruchy zadają kłam farsowemu sposobowi wygłaszaniu tekstu. Nie traci fasonu, ale to fason emocjonalnego trupa. Nie byłoby jednak tej doskonałej roli, gdyby pozostali aktorzy choć na moment wyłamali się z konwencji. Tymczasem czterogodzinne przedstawienie toczy się jak w zegarku i każda z postaci ma swoje ważne wejście. Wszystkie narysowane są na granicy zalet i wad, i wszystkie zagrane z wyczuciem, na czele z generałową Wojnicew, kapitalnie zagraną przez Monikę Krzywkowską i Saszeńką Płatonow w niejednoznacznej interpretacji Dominiki Kluźniak.