Udając ofiarę
Jak nie udawać monologów Hamleta, Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza, 15.11.2006
Teatr Współczesny po raz kolejny sięgnął po brutalny tekst nowej fali rosyjskich dramaturgów. I wystawił go jak mieszczańską, grzeczną komedię. Jednym potrzebny jest teatr, innym - urząd ochrony konwencji i konsumenta. W ten weekend ostatecznie okazało się, że przynajmniej jeden taki urząd znajduje się na mapie Warszawy. Wszystko dzięki wschodnioeuropejskiemu potomkowi Hamleta, który pojawił się w Teatrze Współczesnym, czyli dzięki Wali (Borys Szyc) z "Udając ofiarę" braci Presniakowów (reż. Maciej Englert). Rosyjska dramaturgia zdobywa polskie sceny. Na afiszach jest już nie tylko Iwan Wyrypajew (autor "Tlenu") czy Mikołaj Kolada (m.in. "Merlin Mongoł"), ale i Griszkowiec czy Kuroczkin. W 2003 r. Teatr Wybrzeże poświęcił rosyjskiej dramaturgii "Saison russe", a warszawski Teatr Wytwórnia od roku realizuje projekt "Rosjanie na Pradze". Strategia moskiewskiego teatru dokumentalnego Teatr.doc wpłynęła na wielu polskich autorów, w tym Pawła Demirskiego (autora m.in. sztuk o Wałęsie i wypadku w fabryce Indesit). Presniakowie znani są w Polsce jako autorzy "Terroryzmu" zrealizowanego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Tak jak tamten spektakl można pokazywać na szkoleniach z przysposobienia obronnego, tak nagranie warszawskiej realizacji "Udając" powinno być dołączane do encyklopedii zamiast hasła "mieszczański teatr rozrywki i samozadowolenia z pretensjami do kontrowersyjności". We Współczesnym wszystko prowadzi na pozór do błyskotliwego połączenia Szekspirowskiej wizji z gorzką diagnozą naszych czasów. Dorastającemu w postsowieckiej Moskwie absolwentowi filozofii ukazuje się duch ojca (Janusz R. Nowicki). Świat dookoła wychodzi z formy, matka (Agnieszka Pilaszewska) planuje mariaż ze stryjem (Sławomir Orzechowski). W łóżku Wali co rusz pojawia się zdegenerowana podróbka Ofelii - Olga (Agnieszka Judycka). Degeneruje się nawet "być albo nie być" i zmienia w cyniczne "ani być, ani nie być". Młody bohater nie chce wprawdzie żyć, ale zdecydowanie sprzeciwia się także "niebyciu". Boi się śmierci i próbuje uodpornić się na nią, udając ofiary podczas milicyjnych wizji lokalnych. Wybierając okrutną i wulgarną sztukę Presniakowów, reżyser Maciej Englert postąpił jak pojawiający się w "Udając" kapitan milicji (Andrzej Zieliński). Podczas wizji w pseudoorientalnej knajpie bohater zamawia rybę, która w zależności od sposobu pokrojenia może się okazać wykwintnym daniem lub trucizną. Podekscytowany ryzykiem kapitan wybucha nagle pikantnym monologiem o przerażeniu, jakie budzi w nim wyrachowane, pozbawione zasad pokolenie 20-30-latków. Potępienie dla ich bezsensownych zbrodni nie przeszkadza mu jednak zabierać sobie z każdego miejsca przestępstwa jakąś pamiątkę (najchętniej czerwoną damską bieliznę). Wpadł więc w kleszcze fascynacji i lęku, jaki budzi w nim nihilistyczny świat młodych. W te same kleszcze wpadł właśnie reżyser. Fascynują go młodzi, niepokorni dramaturdzy i reżyserzy. Chce spróbować ich zepsutego życia, sięga więc po współczesne, brutalne teksty, tak jak milicjant sięga po trującą rybę (w końcu to najdroższe danie w karcie). Przyrządza je jednak na tyle bezpiecznie, że zamiast paraliżować nerwy, budzą co najwyżej niesmak. Młodym reżyserom podkrada z kolei środki wizualne, tak jak kapitan podkrada swoim aresztantom fatałaszki. I znów: znika perwersja, zostaje salonowa pikanteria. Maciej Englert ma dar obracania najostrzejszych efektów teatralnych w sztampę. Co z tego, że scenografia złożona z podnoszących się lustrzanych sztachet stwarza aktorom rewelacyjne możliwości? Świetni artyści Teatru Współczesnego kręcą się między nimi niczym eksponaty z muzeum figur woskowych. Wciśnięci w kolorowe kostiumy milicjantów, marynarzy, Japonek wszystkie czynności wykonują, jakby pozowali do albumu "Przegląd typowych zachowań ludzkich na progu XXI w. Od tańca disco do poprawiania spodni po stosunku". Nawet rosyjski romans śpiewany przez Celińską na tle jaskrawego widoczku Fudżijamy wydaje się wklejony od tak, dla pokazania "wiemy, że tak się dziś robi". Hamlet, który narzekał na "słowa, słowa, słowa", dziś jęczałby pewnie "konwencja, konwencja, konwencja". Pilaszewska to konwencjonalna matka-paniusia drobiąca na szpilkach w peruce i szlafroczku. Szyc to konwencjonalne wyobrażenie wyrośniętego dzieciaka, któremu czasem zbiera się na filozofujące tyrady. Do ogólnego rozmemłania dodaje jęki i nieskoordynowane ruchy dziecka. Bawi się pałeczkami do ryżu, nerwowo poprawia czapkę, najchętniej jednak leży bez ruchu. "Udając ofiarę" to kolejny ciekawy tekst, który na scenie Teatru Współczesnego musi się bronić sam. Wbrew reżyserowi i wbrew złapanym w mieszczańską manierę aktorom."