Samotnik
Milczący ojciec do wynajęcia, Tomasz Mościcki, Życie, 12.02.2001
Wielka rola Bronisława Pawlika w "Samotniku" Roberta Andersona na scenie Teatru Współczesnego Gdy oglądamy dziś któreś z późnych arcydzieł niemego kina - choćby słynny Wiatr z Lilian Gish - to zauważamy ze zdumieniem, jak bardzo zmieniło się aktorstwo od czasu słynnej Nietolerancji. Zniknęła powierzchowna teatralność, wysubtelniał gest. Skojarzenia z tą właśnie tradycją nasuwają się po najnowszym przedstawieniu Teatru Współczesnego. Na scenie W Baraku odbywa się prawdziwy cud wskrzeszenia sztuki scenicznej pantomimy. Ten trwający może 7 minut cud zdarza się w "Samotniku" Roberta Andersona - debiutanckim przedstawieniu Norberta Rakowskiego. W epizodycznej roli pojawia się Bronisław Pawlik jeden z największych polskich aktorów. Gra "ojca na godziny". W tym świecie straszliwie samotni ludzie gnieżdżą się w "komórkach usługowych" - odczłowieczonych miejscach do jedzenia, snu, zapewniających także możliwość higienicznej "samolikwidacji". Kto tęskni do ciepła i bliskości drugiej osoby, może sobie zafundować łże-dom, zamówić łże-rodzinę. Czas jest starannie wyliczony, po jego upływie dom znika. Bronisław Pawlik gra takiego właśnie żywego manekina, wynajmowanego do udawanych rodzinnych uroczystości. Na scenie pojawia się tylko na chwilę. Bez jednego słowa, które musi zastąpić wyraz oczu spoglądających z ciągłym zdumieniem na upiorny świat, lekki grymas... Pawlik wpada na scenę w stroju świętego Mikołaja, przyszedł właśnie z łże-wigilii i próbuje zorientować się, jaką rolę ma odegrać na następnej uroczystości. Jego twarz z półotwartymi ustami i rozbieganym spojrzeniem początkowo wyraża konsternację, później odmalowuje wszystkie odcienie szczęścia. Ojciec Pawlika z lubością zaciąga się dymem zakazanego cygara, a później na jego twarzy maluje się szczęście. Drobne szczęście skradzione na chwilę systemowi, który zmusił go do bycia już tylko "ojcem na godziny". W tej bogatej pantomimie aktor zawarł przejmującą historię człowieka, któremu można zabrać wolność, ale któremu nic nie może odebrać wewnętrznej godności, zdolności współczucia, a więc tego, co składa się na człowieczeństwo. Pojawienie się Bronisława Pawlika na małej scence W Baraku początkowo budzi śmiech. Później jednak ten śmiech cichnie. Bo tylko z pozoru jest to rola groteskowa. Dzięki wielkiemu aktorowi ten epizod nabiera wymiaru prawdziwie tragicznego. W teatralnej legendzie polskiego teatru XX wieku pozostało słynne pojawienie się Ludwika Solskiego w niemej roli Starego Wiarusa w Warszawiance. Krótka chwila na scenie, a w niej cała tragedia przegranej bitwy, zmarnowanych ludzkich istnień, pogrzebanych nadziel By to wyrazić, Solski nie potrzebował słowa. Epizod z "Samotnika" nawiązuje wprost do tej wielkiej tradycji. Dobrze się stało, że ten wybitny aktor przyjął epizodyczną rolę w debiutanckim przecież przedstawieniu. Reżyserski warsztat Norberta Rakowskiego, nie wolny przecież od błędów debiutanta (kilka nie wypracowanych puent, fragmentów, które aż proszą się o "zagęszczenie emocjonalne"), pozostanie w pamięci właśnie dzięki roli Bronisława Pawlika - wielkiego aktora, któremu dla opowiedzenia ludzkiej biografii wypowiadane słowo nie jest potrzebne.