Adwokat i róże
Lucjan Kydryński, Przekrój, 09.11.1997
Szaniawski jest więc niedzisiejszy. Taka panuje opinia i tak jest rzeczywiście. Ale cóż to za przyjemność zanurzyć się chociaż na dwie godziny w tym nie istniejącym już sentymentalnym świecie małych dramatów, wyciszonych konfliktów, świecie niedomówień, skrywanych uczuć, świecie ludzi wrażliwych. Takim właśnie zanurzeniem się w "szaniawszczyźnie" jest nowa premiera na kameralnej scenie Teatru Współczesnego. "Adwokat i róże", niegdyś jedna z częściej grywanych sztuk pisarza, teraz jak niemal cała twórczość Szaniawskiego - od dawna zapomniana. We Współczesnym powrócił do niej Zbigniew Zapasiewicz reżyserując ją i samemu grając rolę tytułowego mecenasa. Oprawił całość słowami profesora Tutki właśnie i zmienił nieco wymowę zakończenia (u Zapasiewicza mecenas nie przechodzi tak gładko nad zdradą żony jak u Szaniawskiego, choć i tam, oczywiście, jest to "gładkość" pozorna, skrywająca emocje, które Zapasiewicz pozostawia bardziej odkryte). Natomiast klimat, atmosfera, jaką narzucił przedstawieniu, jest dla Szaniawskiego idealna. Wszystko rozgrywa się w nieco przyćmionych światłach, postacie wyłaniają się spoza ciemnej siatki okalającej scenę, rytm przedstawienia jest niespieszny, na maleńkiej przestrzeni sceny Zapasiewicz daje przede wszystkim szansę aktorom. I aktorzy są świetni. Oczywiście zwłaszcza sam Zapasiewicz, ale i Olga Sawicka, Marek Bargiełowski, Jacek Rozenek, Piotr Adamczyk, Bronisław Pawlik i inni. Dzięki nim Szaniawski raz jeszcze się sprawdził, bo jego poetyka, jeśli właściwie pojęta i odtworzona, nadal świetnie się broni, byle jej nie zakrzyczeć i nie przeeksperymentować.