Święto Borysa
(pa), Życie Warszawy, 08.12.1976
Błyskotliwa kariera dramatów austriackiego poety, prozaika i dramatopisarza na scenach niemieckiego obszaru językowego kusiła zapewne niejednego z naszych inscenizatorów. I trudno się temu dziwić. Teatry nasze - przynajmniej niektóre - starają się jednak iść z nurtem czasu, a czasem mody. One również walczą często o prawo do polskiej prapremiery zagranicznego dramatu, który zdobył sobie rozgłos i uznanie. Rzecz zastanawiająca: nie walczyły o Bernharda, choć zarówno jego debiut dramaturgiczny - "Święto Borysa", jak również kolejna sztuka - "Ignorant i szaleniec" znalazły się w ostatnich latach na łamach "Dialogu" i "Literatury na świecie" w polskim tłumaczeniu. Wartość literacka tych utworów nie zachęcała widać do bojów, i słusznie. Nie wszyscy wyznają pogląd, że i z kiepskiej literatury można zrobić znakomity teatr. Ale oto znalazł się sposób na wprowadzanie jednej ze sztuk Bernharda do polskiego repertuaru. Współpracujący z wiedeńskim Burgtheater Erwin Axer i Ewa Starowieyska zrealizowali te sztukę z ogromnym sukcesem na tamtejszej scenie. Echa tego przedstawienia dotarły i do nas, a w ślad za nimi samo przedstawienie na scenę Teatru Współczesnego, w realizacji autorów wiedeńskiego sukcesu. Zabrzmiały więc ze sceny przy Mokotowskiej - firmowane przez Bernharda - dalekie echa Becketta w starannym tłumaczeniu Barbary L. Surowskiej i Karola Sauerlanda. Cóż z tego, skoro literatura to banalna, sprzedająca nam prawdy dawno znane i scenicznie wyeksploatowane; nudnawa, a momentami wręcz nużąca. Zaistniał efektowny z pozoru, a okrutny i absurdalny w rzeczywistości kaleki świat dramatu Bernharda, stworzony zapewne po to, by atakować naszą moralną wrażliwość. I w samej rzeczy - atakuje, ale tylko pozorami. Poza nimi zaś nie czeka już widza ze strony Bernharda nic. Chyba jedynie wewnętrzna pustka. Inaczej rzecz się ma z kształtem scenicznym utworu austriackiego pisarza. Tu dla odmiany, czeka nas prawdziwa satysfakcja. Zarówno ze strony wypieszczonej reżyserii Erwina Axera, podporządkowanej jej ściśle scenografii Ewy Starowieyskiej, jak również - a może przede wszystkim - z wyśmienitego aktorstwa Maji Komorowskiej w ogromnej i znakomicie poprowadzonej roli Dobrej. Jej gra fascynuje. Kreowana przez nią postać kalekiej kobiety, trzyma w napięciu, żyje własnym scenicznym życiem, zmusza do refleksji i wydobywa z widza bogatą gamę odczuć: od głębokiego współczucia po szczerą nienawiść. Rola Komorowskiej jest kolejnym sukcesem tej wyjątkowej aktorki. W jego osiągnięciu nie były jej w stanie przeszkodzić nawet płytkie monologi Bernharda. Cały zespół aktorski sekunduje zresztą Komorowskiej w sposób godzien uznania, a na jego czele Barbara Sołtysik - w trudnej, choć wyjątkowo trafionej tu bo prawie całkowicie niemej, roli pielęgniarki Joanny. Cóż z tego, skoro trud ich pozostaje daremny; oklaskom po przedstawieniu towarzyszy już bowiem myśl o tłoku w szatni. A przecież bywają i inne myśli, z którymi wychodzi się z przedstawień Axera, Komorowskiej i Teatru Współczesnego.