Adwokat i róże
Jacek Wakar, Życie Warszawy, 07.10.1997
"Adwokat i róże" we Współczesnym to możliwość obcowania z literaturą. To ona tworzy nowy kontekst dla przedstawienia. Dziś nikt nie pisze jak Jerzy Szaniawski. Mało kto bacznie przygląda się każdemu słowu. W nowoczesnej dramaturgii często dzieje się tak, że postaci wyrzucają z siebie potoki zdań, a po chwili nie możemy sobie przypomnieć, o czym mówili. Tu nic nie dzieje się bez przyczyny, Szaniawski uczy szacunku dla każdego słowa. Wystarczy to zrozumieć, tak wyreżyserować i zagrać. Zbigniew Zapasiewicz zrozumiał. Do przedstawienia dopisał narracyjną ramę, jaką jest opowieść Łukasza (Jacek Rozenek), który przybywa do Mecenasa (Zbigniew Zapasiewicz), by uczyć się hodowli róż. Poza tym nie zmienia prawie nic. Ogromną wagę przykłada do dialogu. W spektaklu brzmi on klarownie, znać, że aktorzy świetnie wiedzą, co ma do powiedzenia postać. Nikt się nie spieszy, wpierw musi wybrzmieć ironia, żart zostać opatrzony pointą, a dramatyczne zdarzenie doczekać się kulminacji. Co jakiś czas akcja ulega zatrzymaniu. Słychać kołyszące się wiklinowe fotele. W tym przedstawieniu również milczenie ma znaczenie. Spektakl Zapasiewicza przypomina zatrzymany w kadrze obraz. Wolny rytm pozwala przyjrzeć mu się uważnie. Patrzeć na stylowe kostiumy Doroty Kołodyńskiej, wsłuchać w dźwięk fortepianu, dobiegający gdzieś z oddali (muzyka Henryka Gembalskiego). Ten obraz ma w sobie coś z wyblakłej, starej fotografii, takiej, do której wracamy otwierając rodzinny album. Reżyserowi udało się spowodować, że wraz z aktorami zaczynamy szukać w sobie utraconego, minionego dawno czasu. Grają to, co każe tekst. Zapasiewicz dopisuje kolejny rozdział do dawnej roli Ambasadora. Prowadzi poważną rozmowę. Wtedy mówił przede wszystkim o wolności i godności, teraz o odpowiedzialności. Znakomity jest Bronisław Pawlik jako stary Jakub - przyjaciel-kamerdyner Mecenasa. Cały jest odbiciem przeszłości. To człowiek-drzewo, którego nie można przesadzać. Świetni są również młodzi - Jacek Rozenek, Piotr Adamczyk, Kinga Tabor. Wprowadzają na scenę żywiołowość i po prostu młodość, udanie kontrastującą ze stoicyzmem starych. Wyczuwają przy tym nawet drobne niuanse. Słabiej wypadają trudne role Damy i Doroty. Olga Sawicka i Ewa Kobus specyficznego niedookreślenia postaci nie potrafiły przełożyć na sposób bycia na scenie. Ich bohaterki wyglądają jakby były z innego świata i chyba nie jest to zamierzone.; Patrzy się na to z podziwem. Na chwilę zapominamy o wszystkim, poddając się słowu, atmosferze. To przedstawienie ma klasę.