Szafa (Wachlarz, Pani Aoi, Szafa)
Oszczędne przedstawienie o morderczych namiętnościach, Tomasz Mościcki, Dziennik, 07.01.2008
Po przygnębiającej "Iwonie" w Teatrze Dramatycznym można było sądzić, że dziwny teatralny rok w Warszawie - rok zmian na dyrekcyjnych stanowiskach, rok zamieszania i niepewnych losów kilku scen - zakończył się spektakularną klęską. Tak jednak nie było. Ostatnia warszawska premiera 2007 r. przyniosła nadzieję. "Szafa", spektakl trzech jednoaktówek Yukio Mishimy, jest wydarzeniem specjalnym. Bo jest to i debiut, i zarazem dyplom młodej reżyserki, świadectwo, że pojawiła się w teatrze zmiana obowiązującego od kilku lat stylu myślenia. Ta premiera przyczyni się zapewne także i do zmiany postrzegania teatru, w którym ów dyplom zagrano. Młodziutka Natalia Sołtysik wyreżyserowała Mishimę w Teatrze Współczesnym uważanym (przez niektórych) za szańce artystycznego konserwatyzmu nijak mającego się do modnego ostatnio stylu reżyserskiego 1:1, czyli nieudolnej imitacji życia. Natalia Sołtysik zaproponowała teatr opowiadający o człowieku. "Szafa", spektakl według jednoaktówek Yukio Mishimy, to sygnał przełomu w pokoleniu najmłodszych reżyserów targających nim namiętnościach, ale te namiętności poddała ostremu formalnemu rygorowi. "Wachlarz", "Pani Aoi" i tytułowa "Szafa" są jednak opowieściami o namiętnościach morderczych. I działają tym silniej, że te namiętności ukryte są pod sformalizowanym gestem, bez wybuchów uczuć. To wulkan - pozornie spokojny, skrywający jednak w swoim wnętrzu niszczącą siłę. Sołtysik wyciągnęła właściwe wnioski z kulturowego podłoża, z którego wyrosła twórczość Mishimy - dyskrecji, powściągliwości w okazywaniu emocji, nawet tych najgwałtowniejszych. Niech więc nikogo nie zwiedzie pozorny chłód tego przedstawienia - młoda reżyserka powróciła do tego, co jest istotą teatralności. Obudowała ludzkie namiętności jasno określoną konwencją, skonstruowała świat rządzący się własnymi prawami, świat, w który się wierzy. Nagle okazało się, że daleko odeszliśmy od tego, co wmawiano nam przez dekadę - że tylko "naga prawda", "społeczne zaangażowanie" i aktorski ekshibicjonizm na scenie są warte uwagi. Co jest również cenne w Mishimie ze Współczesnego - nikt nie udaje tu Japonii, nie ma żadnych podmalowanych skośnych oczu, japońskość jest kilka razy zasugerowana ruchem, nade wszystko zaś wspaniałą oszczędną scenografią Julii Skrzyneckiej, przesuwającymi się bezszelestnie drzwiami, czernią ścian, w której podczas ostatniej części spektaklu rozbłyskują malutkie światełka niczym gwiazdy na niebie. Skrzynecka zaprojektowała przepiękne kostiumy nawiązujące do kimon z roślinnymi motywami podkreślającymi smukłość sylwetek aktorek. Aż chce się patrzeć na takie sceniczne cuda - zwłaszcza po kilku sezonach brzydoty i tandety na scenie. I warto obejrzeć ten reżyserski debiut także dla aktorów: Marii Mamony, która wreszcie doczekała chwili, kiedy mogła pokazać, że jest świetną aktorką, młodziutkiej Aleksandry Bożek i debiutującego w Warszawie bardzo dobrego - krakowskiego do niedawna - aktora Błażeja Wójcika. Debiut reżyserski Natalii Sołtysik warto obejrzeć. Być może powrót do kreowania świata na scenie to sygnał, że wśród najmłodszego pokolenia polskich artystów teatru nastąpi jakieś estetyczne przesilenie. To niezwykle piękne przedstawienie nie jest przecież tworem w pełni doskonałym. Ostatnia część, czyli tytułowa "Szafa", nie dorównuje mistrzowsko opowiedzianej historii kobiety czekającej na swojego ukochanego. Opiekuje się nim inna kobieta, z którą łączy ją prawdopodobnie homoseksualny związek. Ta część przedstawienia jest najszlachetniejsza. Dobrze jednak, jeśli po wyjściu z teatru ma się tylko tak drobne niedosyty. Przedstawienie Sołtysik i Skrzyneckiej to - wreszcie! - prawdziwy młody teatr. Ten powiew młodości zrobi dobrze dostojnemu Współczesnemu.