Czarowna noc. Męczeństwo Piotr Ohey'a.
"Gra dręczących snów", Tomasz Mościcki, Życie, 06.04.2004
Sławomir Mrożek jest wciąż najważniejszym polskim dramaturgiem współczesnym. Jego sztuki nie schodzą ze scen, choć kilka lat temu ta popularność nie była już tak oczywista. Dziś, gdy czasy, w których powstawały jego klasyczne dramaty oddalają się od nas coraz bardziej - ta dramaturgia wciąż jest żywa, choć dziś znaczy już coś innego. W ciągu ostatnich 15 lat artystycznym domem tego twórcy stał się warszawski teatr Współczesny. To na tej scenie przypomniano "Zabawę", "Ambasadora", tu 10 lat temu zrealizowano najwybitniejszą inscenizację "Miłości na Krymie", a kilka lat temu przypomniano, że "Tango" jest wciąż najprzenikliwszą diagnozą współczesności. Wielka w tym zasługa Erwina Axera, twórcy legendy Współczesnego, nie mniejsza jego następcy Macieja Englerta. Literacki czyściec W połowie lat 80. minionego już wieku subtelni teatrolodzy otoczeni kłębami papierosowego dymu z troską (i źle ukrytą satysfakcją) wieszczyli zmierzch najpopularniejszego polskiego dramaturga. Ich prognozy nie sprawdziły się. Świat tworzony przez Mrożka wciąż zdumiewa swoja żywotnością. "Ambasador" zrealizowany przez Axera w 1995 roku nie był już sztuką antytotalitarną - a tak odczytywano ją w czasach pierwszej "Solidarności". Gdy odpadł polityczny kontekst - spod agitacyjnego malowidła wyjrzał subtelny fresk: moralny traktat o wierności samemu sobie i zachowywaniu człowieczeństwa bez względu na zewnętrzne okoliczności. "Tango", które na tej scenie Axer zrealizował w 1965 roku, w tamtym czasie odczytywano jako rozliczenie systemu gnębiącego liberałów. Stomil był takim właśnie liberałem, a ohydnym zamordystą Edek. Realizacja z 1997 roku, dokonana już przez Englerta, to był wielki traktat o rozpadzie kultury i cywilizacji. Edek był tu istotą, która po prostu musiała pojawić się na takim śmietnisku. Englert "tylko" uważnie przeczytał tekst Mrożka. "Tylko"? W moim przekonaniu było to jedno z najważniejszych polskich przedstawień końca lat 90. Losem wybitnych dzieł jest często czyściec, który czeka je w jakiś czas po największych tryumfach. Często ów czyściec opuszczają jako dzieła znów świeże i istotne. Sen o blondynce, sen o tygrysie Jaki będzie los "Czarownej nocy" i "Męczeństwa Piotra Ohey´a" - wczesnych drobiazgów dramaturgicznych Sławomira Mrożka z początków lat 60. - trudno wyrokować. Najnowsza realizacja Englerta przekonuje, że warto je grać, "poskrobać" trochę tę zewnętrzną warstwę humoru. Kryją się pod nią rzeczy ciekawsze od błyskotliwych komedyjek. "Czarowna noc" we Współczesnym zaczyna się niewinnie. Krzysztof Kowalewski jako Pan Kolega i Janusz Michałowski, czyli Drogi Pan Kolega wkraczają do dość obskurnego wnętrza małego hoteliku i błyskotliwie dialogują. Z przyjemnością patrzymy jak ci dwaj wspaniali aktorzy sypią gagami, poprawiają się na łóżkach, wykonują serie prawdziwych a nieodparcie komicznych (gdy przyjrzeć im się z boku) czynności towarzyszących zasypianiu. Gdy pojawi się Trzecia Osoba, czyli prześliczna dziewczyna z ich wspólnego sennego marzenia grana przez Iwonę Wszołkównę - są nią zafascynowani, ale jednocześnie widać, jak bardzo się obawiają tej postaci z ich wspólnego snu. Poddają się jej uwodzicielskiej sile, a równocześnie pragną od niej uciec. W tej z pozoru błahej komedyjce nawiązującej do myśli filozofów, głoszących całkowitą subiektywność świata (istnieje on tylko w naszym umyśle) Englert odnalazł jednak coś ważniejszego. W tych piankowych dialogach, grach paradoksów czai się prawdziwa egzystencjalna groza - świadomość tymczasowości bytu, człowieczy lęk przed unicestwieniem. Śmiałem się wraz z innymi, choć tak naprawdę ta "Czarowna noc" wcale nie jest ani taka czarowna, ani zabawna. To raczej ponury koszmar. Podobnie jak sen o tygrysie w łazience, czyli słynne niegdyś "Męczeństwo Piotra Ohey´a". Ciekawa rzecz - dziś najmłodsze pokolenie widzów opowieść o drapieżniku, który zalągł się wśród kafelków i który spowodował całkowitą ruinę życia spokojnego człowieka, potraktuje prawdopodobnie jak absurdalną opowieść z kręgu Monty Pythona. Cztery dekady temu ten łazienkowy tygrys, hordy urzędników, państwowa machina wkraczająca w życie nieszczęśnika - była groźną metaforą totalitarnej przemocy. Dziś nie jest to już tak jasne - w przedstawieniu aktualna pozostaje jednak wciąż kafkowska warstwa tej sztuki, bezradność człowieka wobec sił i mechanizmów, które bezwzględnie go niszczą. I znów świetny Krzysztof Kowalewski przemierzający scenę drobnymi kroczkami, jakby zaprzeczający prawu grawitacji, a wraz z nim Marta Lipińska jako Ohey´owa, znakomita w scenie odkrywania w sobie drzemiącej natury dzikuski. Kiczowate rojenia o egzotycznym świecie wygłaszane heroicznym głosem na małżeńskim łożu w obowiązkowych papilotach budzą huragany śmiechu. Dzikuska w papilotach Poziom aktorski we Współczesnym jak zwykle bardzo wysoki i wyrównany - nie ma już chyba w Polsce innego teatru, który tak wysoko postawił zespołowość gry, wyrównanie kunsztu protagonistów i epizodystów. Wśród nich zwrócił naszą uwagę młody człowiek lat ok. 10 podpisany na afiszu jako ***. Zagrał najmłodszą latorośl Ohey´ów i należy wierzyć, że gdy już podrośnie - będzie godnie kontynuował tę dobrą tradycję Współczesnego. Jeszcze małe postscriptum. W czasie drugiej jednoaktówki, gdy szef trupy cyrkowców grany przez Jana Pęczka roztaczał przed Ohey´em wizje przekształcenia jego domu w cyrk - przez salę przeszedł nerwowy chichot. Wszystkim przez głowę przemknęło to samo skojarzenie - ostatnia teatralna moda na robienie spektakli wszędzie, byle nie na scenie. Może to być drukarnia, dworzec kolejowy, biurowiec - jak czyni to pewien teatr wcale nieodległy topograficznie od Współczesnego. Może to być też pewna niesłychanie postępowa scena na Wybrzeżu wożąca widzów po całym mieście, by wreszcie wpuścić ich do prywatnego mieszkania. I któż powie, że przybyły na premierę i oklaskiwany owacyjnie Mrożek nie jest kolejnym polskim wieszczem?