Ślub
Janusz Majcherek, Teatr nr 12, 01.12.1983
Przedstawienie Zaleskiego jest ascetyczne, reżyser wycisnął sam ekstrakt "Ślubu", więc przedstawienie powstaje z paru kresek, ale mają one szczególną nie ukończona doskonałość, co rzucone na papier projekty nie powstałych obrazów. Nie ma potrzeby dopominania się o jakiekolwiek zwieńczenie, bo idzie tu o uchwycenie samego momentu kreacji. Stąd ta niezwykła kameralność przedstawienia, wyśmienicie wkomponowana w przestrzeń sceniczną Teatru Współczesnego, stąd ograniczenie osób na scenie do najniezbędniejszej ilości: Henryk (Wojciech Wysocki), Władzio (Grzegorz Wons), Ojciec (Czesław Wołłejko), Matka (Krystyna Tkacz), Pijak (Adam Ferency), Mańka (Maria Pakulnis) i Kanclerz (Marcin Troński).[...] Przedstawienie jest niezwykle precyzyjne myślowo, rzekłby ktoś, że wręcz suche. Ma doskonałe tempo i rytm, coś się w nim nieustannie rozkręca i zaraz sypie, zamiera, coś trwa i w swym trwaniu samo się komentuje. I jeszcze jedno: "Ślub" Krzysztofa Zaleskiego jest śmieszny, oscyluje ku dziwnej komedii, a kontrapunktem śmiechu staje się coraz groźniejsza konsekwencja rozpędzonej machiny słów i gestów. Rzecz jednak dziwna: publiczność siedzi na "Ślubie" martwa, nieporuszona, jakby nie była w stanie uchwycić konwencji i właśnie konsekwencji. A ludzie, którzy na teatrze zjedli trzy garnitury zębów, twierdzą, że ten "Ślub" nie przechodzi przez rampę. Czyżby widzowie oczekiwali od teatru wyłącznie łatwej aktualizacji i nieustannego mrugania okiem?