Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina
Janusz Majcherek, Teatr nr 8, 01.08.1989
...Publiczność chodzi więc na Mokotowską i pewnie będzie chodzić, zwłaszcza że po premierze ukazały się na ogół życzliwe recenzje. Nawet Gazeta Wyborcza pisała o "Czonkinie" pod nagłówkiem Warto zobaczyć. I co o tym myśleć? Istnieje teoria, że gdy trzy osoby mówią ci: jesteś chory, to choćbyś czuł się najzdrowszy, połóż się na wszelki wypadek do łóżka. Innymi słowy, skoro wszyscy twierdzą, że Englert zrobił, no, może nie arcydzieło, ale w każdym razie dobre, udane przedstawienie, to moje grymasy muszą świadczyć o zawodowej chorobie recenzentów, czyli o malkontenctwie. Trudno, niech będzie, że mam źle pod sufitem albo że się nie znam, albo że ktoś za mną stoi. Ryzykując te i jeszcze inne pomówienia, będę głośno powtarzał, że premiera Wojnowicza we Współczesnym jest porażką. Mam na to dowody w postaci argumentów i odcisków na sempiternie.[...] Maciej Englert[...] z dobrej powieści Wojnowicza wykroił wymęczoną i dramaturgicznie niesprawną adaptację. Kolejne ogniwa scenicznej wersji istnieją jakby oddzielnie, potęgując z minuty na minutę wrażenie nieopisanej wprost rozwlekłości i nudy.[...] Nudy wiejącej ze sceny przy Mokotowskiej nie mogą rozproszyć nawet jakie takie role, które "wzięte osobniczo" jako pojedyncze scenki, etiudy czy numery nie są pozbawione urody, ale złożone w całość tworzą prawdziwy galimatias stylistyczny. Najlepiej z tego wszystkiego wypada Adam Ferency w roli tytułowej, cóż jednak, skoro całe przedstawienie grane jest od Sasa do lasa. I jeszcze jedna uwaga, a przed nią cytat z Andrzeja Drawicza umieszczony na pierwszej stronie programu do Czonkina: Dowcipy - powiada Drawicz - potrafią sięgnąć najgłębiej; dowodem Wojnowicz, Jerofiejew i paru innych. Ale to są, jak pisał Dostojewski "żarty głębokiego uczucia". Nie myl tego z głupawymi chichotami; te zwyczajnie blokują myślenie. I oto paradoks dość przykry; słuszny sąd Drawicza figuruje w programie, na eksponowanym miejscy, zapewne po to, by wyrażać intencje teatru. Tymczasem to, co dzieje się na scenie, mniej przypomina "żarty głębokiego uczucia", a bardziej skłania do "głupawego chichotu", którym od czasu do czasu publiczność przerywa gumowatą akcję. Kto winien - publiczność czy teatr? Dla publiczności nie znajduję dobrego słowa, bo ta głowę nosi wysoko i tylko czyha, żeby się z warszawska i z europejska naśmiać z azjatyckiej barbarii. Ale i teatr nie jest bez winy, bo wiedząc doskonale o reakcjach publiczności, bez żenady idzie w karykaturę i humorek rodem z pisma satyrycznego Krokodił, co dalibóg z komizmem Wojnowicza mało ma wspólnego. Skoro jednak scena schlebia widowni, a widownia scenie, wszyscy są zadowoleni i może źle robię, że ten błogostan znieważam?