|
NAMIĘTNA KOBIETA
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita 17.I.2003
Tomasz Mościcki, Przekrój nr 5, 2.II.2003
Janusz Majcherek, Teatr nr 1/2, 1.II.2003
Michał Lenarciński, Dziennik Łódzki 1.III.2004
Agnieszka Rataj, Rzeczpospolita nr 40 - Warszawski Informator Rzeczpospolitej
16.II.2007.
Janusz R. Kowalczyk
ŚWIATŁO ROGATEJ DUSZY
Betty w wykonaniu Marty Lipińskiej to kobieta życiowo doświadczona, sponiewierana, która nie wyrzeka się nowych wyzwań. Aktorce znakomicie partneruje Piotr Adamczyk.
Wspaniała, niepozbawiona refleksji rozrywka czeka widzów, którzy wybiorą się do warszawskiego Teatru Współczesnego na "Namiętną kobietę" Kay Mellor w reżyserii Macieja Englerta. Autorka, obdarzona zmysłem obserwacji i niebywałym poczuciem humoru, opisała kilka godzin z życia dojrzałej kobiety w dniu ożenku jej jedynaka. Kreację stworzyła w tej roli Marta Lipińska.
W trakcie gorączkowych przygotowań do ślubu w domu państwa Derbyshire znika nagle gospodyni. Syn Mark odnajdzie ją na strychu, zajętą porządkami, nieskłonną do poddania się obowiązkom matki pana młodego.
Betty nie umie pogodzić się ze "stratą" 31-letniego syna, który wraz z żoną ma opuścić miasto. Stanowi to dla niej poważne naruszenie status quo. Jak dotąd, zawsze miała jedynaka przy sobie i przelewała nań uczucie skąpione nieczułemu mężowi.
Równowaga psychiczna kobiety zostanie zachwiana do tego stopnia, że zacznie nagle rozmawiać nie tylko z synem, ale i z duchem przeszłości - niegdysiejszym kochankiem. To powoduje jeszcze większe perturbacje.
W kulminacyjnym momencie do Betty wyciągają się dłonie mężczyzn jej życia, z których każdy ma do zaoferowania inny wariant dalszego szczęścia. Rozum podpowie Betty samodzielne rozwiązanie.
Gorzko-komiczna, smutno-liryczna, piękna sztuka. Z bohaterką zjednującą sobie sympatię przednim poczuciem humoru i autoironicznym dystansem do swych niedoskonałości - zwłaszcza nadwagi i zaborczości. Postać Betty idealnie współgra z aktorskimi predyspozycjami Marty Lipińskiej, od której przez cały czas trwania przedstawienia nie sposób oderwać oczu.
Betty w jej wykonaniu to człowiek o bogatej, nieco rogatej duszy, w którym poza wypełnianiem prozaicznych obowiązków dnia codziennego drzemie również tęsknota za poezją romantycznych uniesień. To życiowo doświadczona, by nie rzec: sponiewierana osoba, która nie wyrzeka się nowych wyzwań, a w skrajnych sytuacjach umiejętnie korzysta ze swoich nie do końca rozpoznanych i uświadamianych możliwości. Postać tę Lipińska nasyciła wewnętrznym światłem.
Aktorce znakomicie partneruje Piotr Adamczyk, ujawniający rys komiczny w roli syna Marka, Andrzej Zieliński jako Craze, kochanek z zaświatów, oraz Krzysztof Kowalewski uosabiający twardo stąpającego po ziemi męża Donalda. Na uwagę zasługuje pomysłowe rozwiązanie scenograficzne z opuszczanym dachem.
Zasłużone oklaski nagrodziły perfekcyjne rzemiosło twórców i wykonawców. Mistrzostwo, którego zanik jest dziś dotkliwie odczuwany na zdecydowanej większości scen, gdzie straszą głównie mało przemyślane, bałamutne wizje. A tymczasem we Współczesnym znowu sukces.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 17 stycznia 2003
Tomasz Mościcki
BARDZO ŚMIESZNY SPEKTAKL
Pójście do teatru stało się ostatnio zajęciem dla prawdziwych twardzieli. Czasy niepewne, spragnieni strawy duchowej mogą się tam narazić na mrożący krew w żyłach widok wnętrzności w kubłach, golasów różnej płci, a co gorsza różnej urody, albo na intelektualną przygodę, czyli wieczorne rozważania, co też na przykład w Szekspirowskiej "Burzy" robią trzy emerytowane łowiczanki. Możemy trafić na spektakl rozgrywany w egipskich ciemnościach i kompletnie niesłyszalny. W dodatku bez możliwości wyjścia. Dziś się gra bez przerw. Nic na to nie poradzimy, taką się ostatnio nosi modę. Na całe jednak szczęście wciąż mamy swobodę wyboru. Chcąc z niej skorzystać, warto się przejść do Teatru Współczesnego zwanego czasem "firmą przy Mokotowskiej" albo ostatnim przedwojennym teatrem w powojennej Warszawie.
Jedną ze specjalności Teatru Współczesnego jest wystawianie - obok literatury
z najwyższej półki - repertuaru komediowego czy wręcz farsowego. I nie obniża to przecież rangi tej sceny. To dzięki Współczesnemu lżejszy repertuar doczekał się w naszych czasach nobilitacji. To już niemal sztuka wysoka, wciąż jednak podziwiana i lubiana przez publiczność. Komedie we Współczesnym biją rekordy frekwencyjne i odsuwają w cień teatry rozrywkowe. "Jak się kochają", "Czego nie widać" - to były wielkie przeboje ostatnich 20 lat. Nie tak dawno po 400 przedstawieniach pożegnaliśmy "Koniec początku" O'Caseya, przedstawienie, które od premiery w roku 1996 do ostatniego wieczoru gromadziło komplet publiczności. Od ponad tygodnia we Współczesnym można się śmiać na nowej sztuce - "Namiętnej kobiecie" Kay Mellor.
Świat na strychu
Betty, tytułowa namiętna kobieta, to odmiana Shirley Valentine - kobiety, która całe życie spędziła na domowej krzątaninie i tylko czasem, gdy nikt tego nie widzi, pozwala sobie na wspomnienia młodości, marzenia o lepszym i piękniejszym świecie. Shirley zadręczała monologami kuchenną ścianę, Betty swoim schronieniem i królestwem uczyniła strych. Marta Lipińska, która we Współczesnym wciela się w taką właśnie housewife, od pierwszej chwili na scenie, desperackiego przeciskania się przez zbyt wąską dla siebie klapę strychu, mechanicznego poprawiania kostiumu, wbijania się w za ciasną kieckę, groteskowych prób opóźnienia ślubu jedynaka - budzi śmiech. Jest to jednak śmiech pełen czułości i zrozumienia. To jedna z najlepszych ról warszawskiego sezonu - Betty Marty Lipińskiej śmieszy, lecz także wzrusza.
Po pierwsze - rzemiosło
Nie od dziś wiadomo, że komedia jest znakomitym sprawdzianem możliwości aktora, zaś farsa to precyzyjny miernik tego, co umie cały zespół. Scena rozmowy Betty i jej syna Marka (w tej roli Piotr Adamczyk) z Craze'em, czyli duchem luzakiem (znów świetna rola Andrzeja Zielińskiego), to pokaz wirtuozerii scenicznego dialogu, sztuki reagowania na działania partnera. Ewolucje Piotra Adamczyka ostatkiem sił trzymającego się obluzowanej rynny, nerwowa krzątanina Krzysztofa Kowalewskiego zapewne przypomną miłośnikom kina wspinaczkę Harolda Lloyda po ścianie drapacza chmur. Jest to wieczór i dla szeregowego widza, i dla miłośnika sztuki teatru - tej prawdziwej, nie zaś polegającej na nieustannym penetrowaniu prawdziwych czy mniemanych głębi ludzkiej duszy.
"Namiętna kobieta" w reżyserii Macieja Englerta przypomina stara prawdę: po pierwsze - rzemiosło, wizje nieco później. To bardzo niemodna zasada, ale warto ją stosować. Premierę nagrodzono bowiem niemilknącą owacją. I nic dziwnego - na tle mizernego warszawskiego sezonu "Namiętna kobieta" - przedstawienie przecież bardzo konwencjonalne - błyszczy światłem największej mocy.
Nie brak, co prawda, malkontentów. Pewna znana aktorka, widząc entuzjazm publiczności, popatrzyła na mnie z lekkim politowaniem i powiedziała: "No cóż, w tym teatrze od 20 lat to samo". I co na to odpowiedzieć? Chyba tylko przypomnieć starego Franca Fiszera. On to rzekł kiedyś o G. B. Shaw: "Mówią, że ględzi, ale wolę, żeby on ględził, niż ktokolwiek inny".
Tomasz Mościcki, Przekrój nr 5, 2.II.2003
Janusz Majcherek
ODLECIEĆ BALONEM
W teatrze wolę obcować z drugorzędną literaturą w pierwszorzędnym wykonaniu niż odwrotnie. Mam wrażenie - a nie jest to złośliwość - że warszawski Teatr Współczesny wypracował w tej mierze własny styl i klasę. Doceniając rzecz jasna najbardziej prawidłową, ale i najrzadszą sytuację, gdy i literatura, i wykonanie bywają pierwszorzędne (jak, powiedzmy, we "Wniebowstąpieniu" według Konwickiego, żeby już nie wspominać przedstawień powstałych za dyrekcji Axera), podziwiam we Współczesnym te przedstawienia, w których - jak powiedziałby Gombrowicz - wady zamienia się na zalety.
Świeżo wystawiona przy Mokotowskiej sztuczka Kate (sic!) Mellor pt. "Kobieta namiętna"(sic!) ma jedną podstawową wadę, niejako wspólną dla całego repertuaru, który reprezentuje: jest dość głupawa; może nie aż tak, jak utwory, które oferują nam czołowe warszawskie teatrzyki pseudobulwarowe, ale jednak: jeśli przymierzyć tę liryczną czy - mówiąc językiem filmowym - romantyczną komedyjkę do inteligenckiej tradycji Współczesnego, to żal duszę ściska. Wszelako z drugiej strony komedyjka, choć niedorzeczna, napisana jest zręcznie, momentami brawurowo, z niewątpliwym wyczuciem teatralnego efektu i to nawet bym powiedział, że efektu wywiedzionego z dość staroświeckiej tradycji, w gruncie rzeczy farsowej.
Historyjka, którą opowiada Kate Mellor przedstawia się mniej więcej tak: główna bohaterka, kobieta w wieku dojrzałym, w dniu, w którym jej jedyny i ukochany syn ma wstąpić w związek małżeński, chowa się przed domownikami na zagraconym strychu, gdzie w samotności próbuje zrekapitulować swoje życie; samotność trwa krótko, bo kobiety szuka zarówno gotujący się do ślubu syn, jak i safandułowaty mąż; do akcji włącza się jeszcze ten trzeci, ni to wytwór wyobraźni, ni to duch, w każdym razie widoczny jedynie dla głównej bohaterki jej od dawna nie żyjący exkochanek. Dialogi kobiety z synem i mężem, przetykane ingerencjami ducha exkochanka, stopniowo odsłaniają wizerunek kobiety, która starzejąc się, uświadamia sobie, że żyjąc tak, jak żyła nie potrafiła zaspokoić swoich najgłębszych pragnień; teraz porywa się na awanturniczą eskapadę, żeby uwolnić swoje prawdziwe ja; niejako przy okazji konfrontacji z samymi sobą dokonują również mąż i syn.
Sztuczka, która zaczyna się jak obyczajowa komedia w finale zamienia się
w romantyczną burleskę: akcja ze strychu przenosi się na spadzisty dach, skąd po wielu uciesznych sytuacjach małżonkowie, na nowo pojednani, odlatują balonem.
Nie jest to przedstawienie, na którym - wedle słynnego określenia Marii Czubaszek - można by boki zrywać; jeśli nie liczyć ekwilibrystyki na dachu, komizm przejawia się głównie w słowie i ma wszelkie cechy humoru brytyjskiego (więc raczej "hę, hę" niż "u ha, ha!!!"). Od czasu do czasu, jak na komedyjkę romantyczną przystało, w przedstawieniu pojawia się element lirycznego wzruszenia aż do zakręcenia się łzy w oku włącznie.
No i może wszystko to razem nie byłoby warte złamanego szeląga, gdyby nie Marta Lipińska w roli głównej. Przedwojenni recenzenci napisaliby: pyszna. I ja powiem: pyszna, i jeszcze dodam, iż trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka napisała swoją sztukę specjalnie dla Marty Lipińskiej. Słodycz, idiotyzm, liryzm, kokieteria, stracone złudzenia, niezaspokojone potrzeby, romantyczne tęsknoty, powściągana namiętność, sentymentalizm i wreszcie bunt - to wszystko Lipińska gra w proporcjach, nie waham się powiedzieć doskonałych, tworząc rolę rewelacyjną.
A i panom niczego nie brakuje: Krzysztof Kowalewski (Mąż) i Andrzej Zieliński (Kochanek) grają dokładnie to, czego po nich oczekujemy, więc może w tym sensie nie zaskakują; są, by tak rzec, znakomici w swojej dobrze znanej normie. Zaskakuje Piotr Adamczyk w roli Syna. Nie posądzałem tego aktora o taką vis comica. Prosimy częściej.
Janusz Majcherek, Teatr nr 1/2, 1.II.2003
Michał Lenarciński
Namiętna kobieta, czyli koncertowa Lipińska
Na pytanie co lepsze: dobra sztuka w złym wykonaniu, czy kiepska w znakomitym - po występie warszawskiego Teatru Współczesnego można odpowiedzieć, że lepsza jest sztuka zła, ale dobrze zagrana. To, co zaprezentowali aktorzy stołecznej sceny podczas X Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, wzbudzało podziw i szacunek.
Można spierać się, czy "Namiętna kobieta" Kay Mellor - liryczna komedia, momentami dryfująca w kierunku farsy - jest na tyle wartościową pozycją, aby koniecznie musiała trafić na afisz "Współczesnego". Odrobina wdzięku i humoru w stylu "pod publiczkę" nie zachęca do kontaktu ze scenicznym utworem, choć zamysł jest przedni: oto starzejąca się kobieta w dniu ślubu syna rekapituluje swoje życie w małżeństwie (i odrobinę poza nim). Jest egoistką, łatwo u niej o zachowania histeryczne i nieodpowiedzialne, ma mnóstwo najróżniejszych wad i wspaniałą zaletę: umie kochać. Życie poświęciła mężowi i synowi (właściwie nie powinien się żenić wcale), w zamian od męża nie dostając nic, a od syna - synową.
Wszystko to opowiada sama sobie, synowi i duchowi wyimaginowanego kochanka, który wcale taki wyimaginowany nie jest. Żal nam kobiety. Ale też doskonale potrafimy zrozumieć jej męża: zawsze drugiego (na pierwszym miejscu syn), pomijanego, niedocenionego. No cóż... tak to jest w życiu: każdy medal ma dwie strony.
We "Współczesnym" reżyserii "Namiętnej kobiety" podjął się sam dyrektor teatru - Maciej Englert. Schematy realizacji dyktuje tekst, więc o perełkach kunsztu reżyserskiego mówić nie sposób: rzemiosło zastępuje fajerwerki wyobraźni. Jedynym mankamentem wydały mi się mówione nie wiedzieć czemu bezpośrednio do publiczności monologi głównej bohaterki: z tekstu jasno wynika, że przyszła na strych, zatopić się w samotności. A tymczasem w spektaklu Englerta uwodzi widzów...
Bogu dzięki, że burzliwy romans z widownią nawiązuje nie kto inny tylko Marta Lipińska - "kopalnia" wdzięku i uosobienie szlachetnego stylu. Aktorka gra koncertowo, chwilami blisko farsowej szarży, nigdy jednak nie przekracza cieniutkiej granicy smaku, zawsze znajdując się po najlepszej stronie.
Doskonale partnerują jej: Piotr Adamczyk w roli syna (nie podejrzewałem go o komediowe zacięcie i vis comica) oraz Andrzej Zieliński (wyimaginowany kochanek) rozbrajający widzów tanecznym "szwungiem". Bez zarzutu w roli męża i ojca zaprezentował się Krzysztof Kowalewski. A skoro już o doskonałościach, to nie sposób nie pogratulować Marcinowi Stajewskiemu - autorowi świetnej scenografii (akcja ze strychu przenosi się na dach, który wyłania się - jak przystało na teatr - na zasadzie deus ex machina).
Wieczór z "Namiętną kobietą" należał do bardzo przyjemnych.
Michał Lenarciński, Dziennik Łódzki 1.III.2004.
Agnieszka Rataj
WIECZÓR DOBREJ ZABAWY
Miło wyjść z teatru z poczuciem, że wieczór spędziliśmy na dobrej zabawie. Po dłuższej przerwie mają taką okazję widzowie Teatru Współczesnego. Na afisz wraca "Namiętna kobieta", jedno z najbardziej urokliwych przedstawień w tym teatrze. Sztuka Kay Mellor jest zaledwie zręcznie skrojoną opowiastką o kryzysie wieku średniego Betty Derbyshire, która w dniu ślubu syna jedynaka ucieka na strych, ale to, co robią z nią aktorzy Teatru Współczesnego, zasługuje na oklaski na stojąco. To teatr, który uwodzi: wdziękiem, poczuciem humoru, mądrym dystansem do samego siebie. Kwartet aktorski najwyższej klasy: Marta Lipińska i jej trzej mężczyźni - Piotr Adamczyk, Krzysztof Kowalewski i Andrzej Zieliński - właściwie nie wiadomo, które z nich podziwiać najbardziej. Marta Lipińska zagrała jedną z najlepszych swoich ról, doskonale ogrywając własne warunki sceniczne. Jej Betty śmieszy i wzrusza. Zupełnie nie dziwię się jej sentymentowi do ducha dawnego kochanka granego przez Zielińskiego - wystarczy zobaczyć, jak on tańczy! Adamczyka powinni zobaczyć w tej sztuce reżyserzy obsadzający go we wzniosło-patetycznych rolach; wydaje się, że sam oddycha z ulgą, odrywając się od nich. I Krzysztof Kowalewski, który jak nikt inny potrafi zmieszać gburowatość z czułością. Dajcie im się uwieść, bo zdecydowanie warto!
Agnieszka Rataj, Rzeczpospolita nr 40 - Warszawski Informator Rzeczpospolitej
16.II.2007.
|
|