|
MOULIN NOIR
Dominik Ferenc, Teatralia Warszawa, 23.XII.2008.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita nr 300, 24.XII.2008.
Agnieszka Michalak, Dziennik nr 301, Kultura, 27-28.XII.2008.
Małgorzata Komorowska, Muzyka zamiast teatru, (fragment) Ruch Muzyczny nr 13, 27.VI.2010.
Nowy Rok w barwie Noir
Teatr Współczesny żegna stary rok mocnym uderzeniem. Jednym ciosem rozkłada na łopatki wszystkie pozostałe tegoroczne premiery. Żaden spektakl nie podziałał na mnie tak jak "Moulin Noir" w reżyserii Marcina Przybylskiego. Posługując się terminologią piłkarską przedstawienie dwóch panów P (Przybylski & Perkman) osiąga "international level".
Ten rok w polskiej działalności artystycznej powinien nazywać się rokiem Przybylskiego. Ten nietuzinkowy artysta dał się nam poznać już z różnych stron: jedni znają go z Teatru Narodowego, inni z Teatru Polskiego Radia, jeszcze inni, jako głos Ryczypiska w nowej odsłonie "Opowieści z Narnii" (najwyrazistszy i najbardziej profesjonalny dubbing w całym tym mdłym filmie), może ktoś postrzega go, jako szansonistę z płyty Vernix czy "Spacerowicza" ze spektaklu Igora Gorzkowskiego. Można tak wymieniać i wymieniać, jednak cała ta artystyczna spuścizna zdaje się być lekko wyblakniętym odcieniem czerni przy intensywnej i nasyconej barwie spektaklu "Moulin Noir Antyrewia". Przedstawienie zdaje się być autoportretem mrocznych myśli reżysera, dzięki któremu w przyszłości bez odcisków palców będziemy w stanie z łatwością zidentyfikować tego twórcę młodego pokolenia. Twórcy i odtwórcy muzycznej rewii poprzez piosenki Nicka Cavea, Martyna Jacquesa i Toma Waitsa pokazują, że w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na kabaretowy Czerwony Młyn w dzielnicy czerwonych latarni. Wszystko przesłania Czarny Młyn upodlenia w dzielnicy "możliwe", że tuż za rogiem. Czarna rzeczywistość w świecie Moulin Noir jest rzeczywiście mroczna i mogłoby się wydawać, że znacznie odbiega od naszej zwykłej codzienności, ale gdy zaczniemy postrzegać świat nie z perspektywy fotela przed telewizorem, a wychylimy głowę przez okno, to nierzadko możemy dostrzec "złoty strzał" narkotykowej wizji, która tak naprawdę zaczyna przeplatać się z rzeczywistością i pomału tzw. normalność staje się fantasmagorią. Świat zezwierzęcenia, świat gwałtów oplata ten ziemski padół jak poranna mgła, rozprzestrzenia się niczym rak i wyjada ostatnie szczątki przyzwoitości. Wizja destrukcji i pomyj wylewanych na bruk zaproponowana w spektaklu, to świat porzucony przez Boga, to miejsce gdzie Azazel demonicznie przykłada rękę do każdego ludzkiego czynu.
Przedstawienie nie byłoby aż tak klimatyczne, gdyby nie to, że absolwenci warszawskiej Akademii Teatralnej dają z siebie wszystko to, co najlepsze. Są niesamowici! Perfekcyjnie odgrywają powierzone im role autsajderów, narkomanów, prostytutek. Cały sceniczny obraz obraca się niczym młyn, postaci pojawiają się i znikają, ukrywają za maską, a czasem wyśmiewają i drwią z samych siebie. Nie sposób nie napisać o wokalnych możliwościach świty Przybylskiego, zaśpiewają, wyśpiewają każdą strofę, jaką się im "podrzuci". Młodzi aktorzy swoje teatralne życie rozpoczęli od wysokiego C i niech na tym poziomie pozostaną.
A teraz słów kilka o muzyce w spektaklu, który stanowi oddzielny rozdział w książce pt. "Moulin Noir". Za kierownictwo muzyczne odpowiedzialny jest Andrzej Perkman ten sam, który miał swój niemały wkład przy powstawaniu płyty Przybylskiego. Nowe aranżacje Perkmana, to inny wymiar muzyki w teatrze i mało tego, samego twórcy możemy słuchać wraz z zespołem na żywo podczas przedstawienia. To tak jakbyśmy siedzieli gdzieś w zadymionym barze na West Endzie, tego nie można opisywać, to trzeba odczuć na własnej skórze.
Dosyć emocjonalny ten tekst, ale skoro teatr tak bardzo może pociągnąć za sobą wszystkie zmysły i nie robi tego na siłę, po prostu aż chce się z takim teatrem identyfikować, aż chce się być członkiem tej mrocznej antyrewii. Panowie Przybylski & Perkman, absolwenci AT wystąp! Czeka na was owacja na stojąco! A teraz już ostatnie poetyczno - deliryczne zdanie, które podsumuje cały spektakl: Moulin Noir ostrzegam was, Moulin Noir nie liczcie na to, że upragniony świt kiedyś nadejdzie.
Dominik Ferenc, Teatralia Warszawa,23 grudnia 2008.
Prawdziwy talent obroni się nawet w sztampowej rymowance
"Moulin Noir" w Teatrze Współczesnym. To, co dziś uchodzi za przedstawienie, do niedawna nazywano po prostu koncertem.
"Moulin Noir" w warszawskim Teatrze Współczesnym jest choreograficznie udramatyzowanym występem piosenkarskim, złożonym z utworów trzech współczesnych bardów: Australijczyka Nicka Cave'a, Anglika Martyna Jacquesa i Amerykanina Toma Waitsa. Od estradowego popisu różni go nieobecność czadu, czyli szalejących efektów świetlnych, psychodelicznych, stroboskopowych lub laserowych.
Rozśpiewani młodzi ludzie - w większości studenci ostatniego roku aktorstwa Akademii Teatralnej w Warszawie - muszą sobie radzić bez podobnych podpórek, i dobrze. Widać, że się starają. Ich młodość, zapał, energia, temperament wyniosły ten pokaz ponad jego rzeczywiste znaczenie. Nie ukrywam, że twórczość tych trzech bardów zajmuje mnie nieszczególnie. Opiewanie niedoli rozmaitych cywilizacyjnych połamańców, którzy swoje niedostosowanie zagłuszają narkotykami, alkoholem i wyuzdanym seksem, jakoś mnie nie wzrusza. Nie porywają mnie też jękliwe skargi ani zwierzenia seryjnych morderców, piromanów, sutenerów, narkotykowych dilerów i ich klienteli.
Owszem, każdy, kto wysłucha choć jednej frazy Toma Waitsa, powinien poczuć mrowienie w plecach. Pod warunkiem że ma do czynienia z autentycznym głosem i oryginalnym tekstem, a nie sztampą rymowanek Romana Kołakowskiego. Największą bolączką tej antyrewii jest bowiem brak poezji - a bez niej, niestety, sztuka teatru pozostaje martwa i pusta.
Songi Bertolta Brechta z muzyką Kurta Weilla do dziś robią piorunujące wrażenie, bo ich polskie wersje wyszły niegdyś spod ręki Władysława Broniewskiego, poety co się zowie. Natomiast "Opera za trzy grosze" w warszawskiej Syrenie pokazuje, jak z ich przekładami "poradził" sobie Kołakowski. Z tekstami wspomnianych bardów obszedł się równie bezwzględnie.
Scenarzysta i reżyser Marcin Przybylski przygotowując piosenki ze studentami, nie miał więc łatwego zadania. Adepci aktorstwa bronili się na scenie, jak umieli, głównie wdziękiem, w czym część panów starała się prześcignąć panie.
I byłbym klął w żywy kamień kolejne stracone godziny, gdyby nie Monika Węgiel - absolutny fenomen wokalny. Tylko w jej brawurowej, ale jakże przemyślanej interpretacji "Przekleństwa Millhaven" Cave'a czuło się zaklęty osobliwy dramat, a w "Części, której masz już dość" Waitsa - boleść szczerego wyznania.
Już w poprzedniej inscenizacji warszawskiego Teatru Współczesnego - "To idzie młodość" - od Moniki Węgiel nie można było oderwać wzroku. Bo bez względu na okoliczności prawdziwy talent zawsze się obroni.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita nr 300, 24.XII.2008.
Spowiedź
Na początek dym i przeszywające go światło. W tle gęsty deszcz. Grzegorz Kwiecień zupełnie nieruchomo, jakby bez emocji (obnaża je tylko lekko drżący głos), śpiewa "Death Is Not the End" Boba Dylana, robi się jeszcze mroczniej. Jako wyzuty ze złudzeń taksówkarz zabierze piękną klientkę do piekła, w okolice brudnych, śmierdzących przedmieść, gdzie w zaplutych zaułkach czai się zbrodnia. Nie chcielibyście tu trafić. Właśnie tu jest Moulin Noir, czyli zadymiona ciemna spelunka. Pachnie tu rozpustą i krwią. Między stolikami czają się podejrzane typy. Zmęczone, obojętne głosy morderców, narkomanów, prostytutek spowiadają się przed szatanem i w "rozkoszach życia pławią się". Nie chcielibyście tu trafić. W Moulin Noir wybrzmią songi najbardziej ponurych współczesnych bardów, czyli Nicka Cave'a, Toma Waitsa i Martyna Jacques'a. Nie można wyobrazić sobie...
Songi Nicka Cave'a, Toma Waitsa i Martyna Jacquesa wykonane przez studentów i absolwentów Akademii Teatralnej w Teatrze Współczesnym to duża porcja pięknej brutalnej poezji, dobrego aktorstwa i zła w najczystszej postaci lepszego miejsca na najszczersze spowiedzi tych, o których śpiewają - outsiderów, kalek, ludzi z rynsztoka. Na scenę (na scenie) wejdzie Morderca (doskonały Robert Kuraś w songu Martyna Jacques'a). Nikczemność pożera jego wnętrzności, dlatego ją wypluje. I wreszcie jego najśmielsze, najokrutniejsze marzenia znajdą upust. Ze wściekłych oczu popłynie mu krew. Podniecenie zostawi w powietrzu. Jego miejsce zajmie Piroman (Michał Podsiadło) w stroju klauna. Oczy mu płoną ogniem i zabawą. Jakby sam Jacques wszedł na scenę w cylinderku, z białą jak śnieg twarzą i zaśpiewał irytującym falsetem, że co złego, to właśnie on. Dziwki schowane w kątach piszczą, dziko krzyczą i zbyt głośno się śmieją. Dreszcz przechodzi po placach. W Moulin Noir robi się duszno i jeszcze bardziej dziko. Orkiestra - równie ważny uczestnik orgii - wybrzmiewa coraz ostrzej. Wykolejony świat wciąga w swoją otchłań, jak narkotyk zaczyna działać ze zdwojoną siłą. Coraz okrutniej bolą słowa, a jednak chce się słuchać więcej i więcej, i więcej... Obojętność i oszczędność w ruchach Kwietnia interpretującego "The Carny" sprawiają, że nad bagnem tego światka uniesie się duch Nicka Cave'a. Genialne. Kwiecień na naszych oczach całym sobą staje się teatrem. Podobnie jak Anna Czartoryska śpiewająca "Down, Down, Down" Toma Waitsa. Wreszcie Monika Węgiel pięknym mocnym głosem zanuciła jego "Part Sou Throw Away". Hipnotyzuje charyzmą z domieszką agresji i delikatnego szyderczego uśmiechu. Sprawia, że nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Absolutnie skończona kreacja. I wreszcie ballada "Where the Wild Roses Grow" Cave'a i Kylie Minogue. Chce się wypić łyk wytrawnego czerwonego wina, zamknąć oczy i chłonąć każdą nutę zaśpiewaną przez Wiktorię Gorodeckają.
Każdy song tego spektaklu to zupełnie inna historia. Przybylski umiejętnie stopniuje napięcie, dawkuje emocje. Strofami Nicka Cave'a i Martyna Jacquesa grzebie w ludzkich wnętrznościach. Dobiera się do najbardziej bolesnych wspomnień i najohydniejszych rojeń. Łagodzi melancholijnym i cynicznym Waitsem. Wszystkie elementy łączy goryczą.
Udało się we Współczesnym stworzyć intymny klimat, smutny i do bólu prawdziwy obraz apokalipsy. Udało się "całe dobro świata schować pod spódnicę". A ja tego wieczoru odkryłam w sobie fascynację złem...
Agnieszka Michalak, Dziennik nr 301, Kultura, 27-28.XII.2008.
Muzyka zamiast teatru
..."Antyrewia" Moulin Noir według scenariusza i w reżyserii Marcina Przybylskiego została przygotowana wespół z Akademią Teatralną. Ma formę inscenizowanego koncertu piosenek makabrycznych trzech wybitnych przedstawicieli tego gatunku, wokalistów, instrumentalistów i poetów eksperymentalnych grup rockowych. Australijczyk Nick Cave to piewca śmierci, Brytyjczyk Martyn Jacques słynie z wykonywanych w konwencji klownady "wesołych piosenek o psychopatach, mordercach i prostytutkach", zaś Amerykanin Tom Waits z melancholii i czarnego humoru. Ich utwory są w Polsce dość rozpowszechnione (np. Cave'a Tam gdzie rosną dzikie róże, Henry Lee, Przekleństwo Millhaven). Warszawscy studenci byli już nagradzani na festiwalach w Łodzi i Brnie, fragmenty ich przedstawienia pokazywała nasza telewizja, niemniej jego bardzo wysoki poziom muzyczny zasługuję na wszelkie rekomendacje. Kierownictwo muzyczne przedstawienia firmuje Andrzej Perkman - sam gra na pianinie lub akordeonie, jego skrzypek Robert Bielak zmienia czasem instrument z akustycznego na elektryczny, efekty zaś, jakie z obu wydobywa, zapierają dech.
Składu dopełnia Michał Przybyła (gitara basowa) i Jurek Markuszewski (perkusja). To, co robią z brzmieniem, barwą, wiele mówiącym dźwiękiem, jest znakomite. Wszyscy, z zachowaniem właściwych proporcji i bez zakłócania nastroju napięcia, są nagłaśniani. Łącznie z aktorami. A młodzież aktorska osiąga wyżyny: w przekazie treści słów, w indywidualnych, warunkowanych sensem piosenki rodzajach śpiewu, zarysach postaci, w energii zbiorowego tańca (choreografia - Tomasz Pałasz). Od Wiktorii Gorodeckiej trudno oderwać oczy, gdy w postaci rudowłosego wampa z nogami Marleny Dietrich wodzi za sobą kontrabas, by potem śpiewać z własnym, granym na nim pizzicato (świetnie i czysto) akompaniamentem. W innej scence, zapadłej w ciszę, jej koledzy z profesjonalnym driv'em wystukują skomplikowane rytmy na... głowach manekinów. Dobrze do całości dopasowano miejsce gry: Moulin Noir dzieje się w drugim pomieszczeniu Współczesnego, ciasnej Scenie w Baraku, przyciągającej poetyckim klimatem starzyzny.
Małgorzata Komorowska, Muzyka zamiast teatru, (fragment)
Ruch Muzyczny nr 13, 27.VI.2010.
|
|